Wizja kwitnącego rozwoju Warmii i Mazur dzięki napływowi przylatującym na lotnisko w Szymanach tabunom turystów nadal jest kultywowana. Tyle tylko, że nie ma chętnego do utrzymywania portu. Spółka, która się tym zajmuje, jest na skraju bankructwa i nikt nie wierzy, by stan ten mógł zmienić nowy prezes.
Nowy prezes
W czwartek 25 marca, na lotnisku w Szymanach było gorąco, ale nie od wzmożonego ruchu samolotów. Najpierw na terenie portu lotniczego odbyła posiedzenie sejmikowa komisja strategii rozwoju, później zaś obradowała Rada Nadzorcza spółki Porty Lotnicze Mazury-Szczytno. To ostatnie gremium przyjęło złożoną dwa tygodnie wcześniej rezygnację dotychczasowego prezesa Jana Kosa i powołało następcę. Został nim Tomasz Maria Starowieyski. Jego doświadczenie zawodowe związane jest z kierowaniem, na początku lat 90. Agencją Własności Rolnej, a później, przez siedem lat, szefował spółce El-Corn. Jak na razie nie wiadomo, jakie przedsięwzięcia zamierza podjąć nowy prezes, by ratować bankruta. Albo musi dokonać cudu, albo... namówić sejmik województwa, by ten finansował lotniczą działalność. A sejmik dlatego, że od 10 marca to samorząd województwa, a nie skarb państwa, jest właścicielem 20% udziałów w spółce.
O tym, między innymi, dyskutowali członkowie komisji sejmiku samorządowego, którzy spotkali się na posiedzeniu wyjazdowym w Szymanach. Zanim zaczęli dyskutować wysłuchali ustępującego prezesa Jana Kosa.
Straty rok w rok
Przyznał on, że każdy rok istnienia spółki przynosił jedynie straty, liczone w milionach złotych. Przeciętnie, co rok, do zerowego bilansu brakowało spółce 1,3-1,4 mln zł.
- Rok 2003 zamknął się stratą nieco mniejszą, bo 1,14 mln, dzięki podjętym działaniom restrukturyzacyjnym - tłumaczył Jan Kos. Te działania sprowadzały się między innymi do radykalnego zmniejszenia zatrudnienia (z ponad 70 osób do 32), głównie poprzez likwidację etatowych służb lotniskowych, takich jak straż pożarna czy ochrona. Wyłączone też zostało z eksploatacji urządzenie nawigacyjne (którym port dotychczas się szczycił), ze względu na zbyt wysokie koszty utrzymania.
- Od kilku lat sytuacja jest trudna i pogarsza się. Jedynymi pieniędzmi z zewnątrz była ubiegłoroczna dotacja samorządu województwa w wysokości 200 tys. zł - informował prezes. - Liczyliśmy na podobne wsparcie w tym roku, ale go nie otrzymamy - wytykał wojewódzkim radnym. Przygotowany przez niego plan, dalszej restrukturyzacji - jak mówił - pozwoliłby na przedłużenie istnienia spółki przez kolejne 2-3 lata, ale pod warunkiem, że nastąpiłaby sprzedaż posiadanego majątku - niektórych, albo i wszystkich obiektów po byłym POM-ie przy ul. Wielbarskiej w Szczytnie.
Ze sprawozdania wynika, że gwoździem do trumny spółki były kwestie własnościowe. Okazuje się bowiem, że porty lotnicze mają... POM, a nie mają lotniska i całej związanej z nim infrastruktury. To ostatnie należy do armii, a najważniejsze urządzenie nawigacyjne było i jest własnością władz wojewódzkich. Armia swą nieruchomość, czyli 460 hektarów gruntu (lotnisko i okolice) przekazała Agencji Mienia Wojskowego, a ta, jak przystało na jednostkę komercyjną, zażądała od spółki comiesięcznego czynszu dzierżawnego w wysokości 20 tysięcy złotych.
Ratować dopust boży
- Jezu, strasznie przykro mi tego słuchać - okrzykiem zgrozy swe wystąpienie rozpoczął Janusz Lorenz, obecnie senator, a onegdaj wojewoda, który walnie przyczynił się do powstania lotniska. Wyliczał, że opłata dzierżawna to zaledwie 240 tysięcy rocznie, co nijak się ma do wielkości ponoszonych strat. Proponował więc, by o tych innych źródłach niepowodzeń finansowych mówić i im próbować zaradzić, między innymi poprzez rozszerzenie działalności z wykorzystaniem przylegającego do lotniska terenu. - Ja sam jestem gotów w krótkim czasie, wraz z kolegami z aeroklubu, wprowadzić tu montażownię małych samolotów - zapewniał dodając, że tego rodzaju inicjatywy i myślenie winny głównie towarzyszyć tym, którzy z lotniska "chleb jedzą". Sugerował eks-wojewoda, by do rozwoju lotniska wykorzystane zostały partnerskie układy regionu z ich odpowiednikami, np. włoskimi, by "odkurzono" zawarte już kilka lat temu porozumienia z odległymi regionami kraju, m.in. ze Śląskiem. - To dopust boży, że to lotnisko tu istnieje. Ale skoro już jest, to trzeba je ratować - konkludował "ojciec" owego "bożego dopustu".
Traktory nie pomogły
Spółka prowadzi nie tylko działalność lotniskową, ale też gospodarczą w oparciu o majątek byłego POM-u. Czerpie dochody z istniejącej tam stacji paliw oraz ośrodka diagnostycznego, który jako jedyny w Szczytnie ma uprawnienia do dokonywania przeglądu... traktorów. Ta działalność (choć stacja paliw jest obecnie oddana w dzierżawę dostawcy paliwa za długi) w zamyśle kolejnych władz spółki, miała pomniejszać straty powstające na lotnisku. Okazało się jednak, że rolnicy swoimi traktorami nie zdołali utrzymać samolotów.
Niech kasę da samorząd
Ponad 2-godzinna debata sprowadziła się w efekcie do stwierdzenia, że lotniskowa działalność nie jest dochodowa i musi być dofinansowywana. Jako główny sponsor wskazywane były samorządowe władze województwa tym bardziej, że od 10 marca, zgodnie z decyzją ministra skarbu - są one właścicielem 20% udziałów spółki.
- Lotnisko należy traktować tak, jak wszystkie pozostałe niezbędne elementy infrastruktury: drogi, kolej... Wiadomo, że na nich się nie zarabia, ale istnieć muszą - mówił Jarosław Klimczak ze Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Wielkich Jezior Mazurskich. - Jeśli samorząd wojewódzki stać na to, by 13 mln zł dołożyć do transportu kolejowego, to także ten milion potrzebny na lotnisko powinien znaleźć - wskazywał Klimczak dodając, że w trakcie opracowywania jest strategia rozwoju ruchu turystycznego dla regionu, w której rozwój lotniska w Szymanach zajmuje poczesne miejsce.
Pogadali i pojechali
Do problemów związanych z własnością lotniska nawiązał jedynie radny Adam Krzyśków wskazując na niespójność decyzji na samej górze: - Z jednej strony minister skarbu przekazuje samorządowi udziały w lotniskowej spółce, a jednocześnie minister obrony narodowej zabiera to lotnisko - wskazywał radny zgłaszając wniosek, by zobowiązać zarząd województwa do podjęcia starań o to, by cały lotniskowy teren stał się własnością samorządu wojewódzkiego. Głos radnego oddźwięku nie wywołał, jak i zresztą cała debata. Ot, przyjechało do Szyman kilkunastu ludzi, poubolewało nad stanem gospodarki i krachem spółki, powskazywało jeden na drugiego: "ty płać!" i pojechało dalej w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Halina Bielawska
2004.03.31