Cykl artykułów dotyczący działalności szwadronów mjr. „Łupaszki” w latach 1946-1947 miał za zadanie przybliżyć tę postać mieszkańcom Mazur. Starszym osobom pamiętającym ten okres pokazać, że „Łupaszko” to nie ukraiński bandyta jak głosiła przez wiele lat komunistyczna propaganda, ale polski patriota, który nie pogodził się ze zniewoleniem kraju przez Moskwę. Natomiast młodym mieszkańcom tych terenów chciałem uzmysłowić, że walka o niezawisłą Polskę nie skończyła się w 1945 roku. Koniec II wojny światowej dla licznej rzeszy żołnierzy AK nie oznaczał pokoju, lecz dalszą walkę, tylko z innym okupantem, z innym totalitarnym systemem. Do dziś bardzo mało Polaków wie, kim byli „żołnierze wyklęci”, dlaczego pozostawali w konspiracji w lesie niekiedy do początku lat 60. !
Sprawiedliwość dziejowa –
historia przyznała im rację
Dziś nie chodzi o zmienianie historii, obalanie komunistycznych pomników upamiętniających ten ciemny okres z dziejów naszego narodu, ale o elementarną sprawiedliwość, o pokazanie racji tej drugiej strony, która przez 50 lat musiała milczeć. Tych „zaplutych karłów reakcji” - jak ich nazywano, anglosaskich szpiegów, wichrzycieli. Gdzie są groby, pomniki, tablice, ulice upamiętniające tych najwytrwalszych i najdzielniejszych obrońców suwerennej Polski? Dlaczego dzieci zatrzymujące się przed pomnikami w Kocie, Piduniu czy Czarnym Piecu czytają tylko o bohaterskich milicjantach, funkcjonariuszach UB poległych w walce z bandytami „Łupaszki”? Nie wiedzą natomiast nic o partyzancie Henryku Wojczyńskim ps. „Mercedes”, który zginął pod Piduniem, o por. Henryku Mieczkowskim ps. „Tygrys”, który oblegał posterunek MO we wsi Kot. Obaj polegli, nie mają nawet grobu. Kto słyszał o Danucie Siedzikównie ps. „Inka”, 17-letniej sanitariuszce „Łupaszki”, która została rozstrzelana przez funkcjonariuszy UB? Co się stało z naszą świadomością narodową?
Piotr Szubarczyk, historyk zajmujący się tym tematem w jednym z artykułów stwierdził: Ludzie dotknięci skutkami powojennej działalności „Łupaszki” to rodziny sowieckich doradców, funkcjonariuszy UB, aktywistów PPR. A co z tymi po drugiej stronie, z tymi „wdeptanymi w ziemię”? Kto i kiedy zapali świeczkę na ich grobie? Co z rodzinami prześladowanymi i inwigilowanymi przez kilkadziesiąt lat po wojnie? Co z dziećmi urodzonymi w więzieniu? Z listami pożegnalnymi pozostającymi do dziś w zalakowanych kopertach?
Zimna Woda –
październik 2007
Jesienią ubiegłego roku w małym wiejskim kościele w Zimnej Wodzie na szlaku przemarszu szwadronów „Łupaszki” zawisła pierwsza pamiątkowa tablica upamiętniająca zmagania wileńskich partyzantów z systemem komunistycznym na Mazurach. Po 60 latach kilku żyjących jeszcze żołnierzy „Łupaszki” miało możliwość przybycia w zapomniane już dawno strony. Uroczystego odsłonięcia tablicy dokonali minister Obrony Narodowej Aleksander Szczygło oraz biskup Jacek Jezierski. Ten ostatni stwierdził: – Istnieje potrzeba pielęgnowania pamięci historycznej. W naszej zbiorowej świadomości pewne wydarzenia i postacie po II wojnie światowej zostały zepchnięte na margines. Minister Szczygło dodał: – Walka mjr. Szendzielarza została wygrana po kilkudziesięciu latach, a pamięć okazała się silniejsza niż kłamstwa propagandy.
W Zimnej Wodzie obecni byli liczni kombatanci ze Światowego Związku Żołnierzy AK, mieszkańcy wsi oraz młodzież z nidzickich szkół. W kościele zjawiło się także dwoje gości specjalnych, Lidia Lwow – Eberle ps. „Lala”, sanitariuszka oddziału „Łupaszki”, jedyna żyjąca osoba, która przemierzała mazurskie ścieżki ze szwadronem „Lufy” w latach 1946-1947, oraz Sławomir Jarosiński, syn Zbigniewa, leśniczego z Omulewa. – Dzięki tablicy pamięć o bohaterskiej walce majora i moich kolegów nigdy nie zginie – mówiła ze wzruszeniem „Lala”. – On był żołnierzem z krwi i kości, który ukochał Polskę i wszystko, co polskie. Lidia Lwow przyznała, że na ten dzień czekała bardzo długo. – W Zimnej Wodzie po raz ostatni byłam prawie 60 lat temu – wspomina. – Ale do dziś pamiętam, jak w czasie wojny chodziliśmy tymi ścieżkami, jak spaliśmy w opuszczonych leśniczówkach.
Historia w tym dniu zatoczyła koło, po 60 latach do leśniczówki Omulew ponownie zawitali żołnierze „Łupaszki”.
Lidia Lwow –
Eberle ps. „Lala”
Nie ma miejsca, żeby napisać szerzej o innych żołnierzach „Łupaszki”, którzy byli wyjątkowymi osobami, tak jak Paweł Jasienica, prawdziwe nazwisko Leon Lech Beynar, wybitny polski historyk. Jednak kilka słów należy w tym miejscu poświęcić „Lali”, podporucznik czasu wojny, sanitariuszce 5. Wileńskiej Brygady AK, wieloletniej towarzyszce życia mjr. Zygmunta Szendzielarza. Odznaczona Krzyżem Walecznych za bohaterstwo w walkach na Wileńszczyźnie, skazana na dożywotnie więzienie. Los zetknął ją z „Łupaszką” w sierpniu 1943 roku. Można powiedzieć, iż znalazła się w 5. Wileńskiej Brygadzie AK przed Szendzielarzem. Była w pierwszym polskim oddziale na Wileńszczyźnie, oddziale „Kmicica”, na bazie którego powstała w sierpniu 1943 roku nowa brygada. Oddział „Kmicica” został rozbrojony przez sowieckich partyzantów, którzy rozstrzelali 90 polskich żołnierzy. „Lala” przeszła cały szlak bojowy 5. Wileńskiej Brygady AK. Została aresztowana przez UB razem z „Łupaszką” w czerwcu 1948 roku. Razem z nim siedziała na ławie oskarżonych, została skazana w 1951 roku na dożywotnie więzienie. Wyszła na wolność w listopadzie 1956 roku, po odwilży i dojściu do władzy Gomułki. Rok później zaczęła studia na Uniwersytecie Warszawskim, została archeologiem. Pracowała w Komisji Badań Dawnej Warszawy, potem do emerytury w Muzeum Historycznym Miasta Warszawy. Jest osobą aktywną i pełną życia. Aktualnie, pomimo swojego wieku, nadal pracuje, w Muzeum Cechu Rzemiosł Skórzanych na Starym Mieście w Warszawie. Zawsze powtarza: - Bogu dziękuję za swoje życie. Przynajmniej interesujące było.
Patryk Kozłowski