Czas tak szybko płynie … Mijają właśnie dwa lata od śmierci Marka Plitta, który z „Kurkiem Mazurskim” związany był od początku istnienia gazety. Przez lata tworzył cieszącą się dużą popularnością wśród czytelników „Kronikę prowincjonalną”. Dał się też poznać jako doskonały fotoreporter, bystry obserwator otaczającej nas rzeczywistości, a przede wszystkim dobry człowiek i oddany przyjaciel.
Nasz redakcyjny kolega Marek Plitt zmarł po ciężkiej chorobie 19 marca 2018 r. Choć od tego dnia mijają już dwa lata, wciąż odczuwamy tę stratę. Marek był dobrym duchem „Kurka”, związanym z gazetą na dobre i na złe, od samego początku. Z charakterystyczną brodą, nieodłącznym aparatem fotograficznym, poruszając się po mieście czerwonym fiatem seicento, uchodził w pewnym sensie za postać kultową. Wiele osób rozpoznawało Go i od razu kojarzyło z „Kurkiem”. Ludzie wiedzieli, że gdzie tylko się pojawiał, działo się coś ważnego, a przynajmniej wartego odnotowania w naszym tygodniku.
Marek żył sprawami Szczytna i jego mieszkańców. Dlatego ci chętnie i często zwracali się do niego z prośbą o opisanie nawet błahych z pozoru spraw – dziur w chodnikach, złego oznakowania, śmieci, czy szeroko pojętej estetyki. Każdy taki sygnał od czytelników był dla niego ważny. To na nich opierała się tworzona przez niego w „Kurku” „Kronika prowincjonalna”. Marek jak nikt inny potrafił wyłapywać otaczające nas absurdy i śmiesznostki, by z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru je komentować. Z tego właśnie słynął. Miał swój niepowtarzalny styl, którego nie da się podrobić. Lubował się w różnego rodzaju archaizmach, co czasem bywało lekko irytujące, ale miało swój urok.
Marek, z pozoru małomówny i nieśmiały, potrafił być niezrównanym kompanem i szybko nawiązywał więzi z nowo przychodzącymi do redakcji pracownikami. Nie stwarzał dystansu wynikającego z wieku czy doświadczenia. Zwłaszcza dziewczyny mogły mu się wypłakać w rękaw czy zwierzyć z sercowych problemów. Wszystko zachowywał dla siebie, a znał przecież nasze największe sekrety. Był dobrym i lojalnym przyjacielem. Potrafił zawzięcie dyskutować na różne tematy. Nawet jednak kiedy się z kimś nie zgadzał, to nasze redakcyjne spory trwały chwilę. Marek nie był pamiętliwy i nie chował w sercu urazy. Na niego też nie dało się długo gniewać, choć, jak każdy z nas miał wady. Zresztą sam podchodził do nich z dystansem i potrafił być autoironiczny. Nieraz żartował ze swojego spóźnialstwa czy roztargnienia. Pamiętam, jak podczas pewnej wizyty w szpitalu postawił swój cenny aparat fotograficzny na dachu samochodu, po czym, zapomniawszy o nim, ruszył z miejsca. Dopiero po przejechaniu kilkudziesięciu metrów, na znak dany przez innego kierowcę, zatrzymał się. Aparat w jakiś cudowny, niezrozumiały sposób ocalał. Anegdot związanych z Markiem jest mnóstwo. Teraz, kiedy nie ma Go już z nami, weszły do kurkowej legendy.
Jego zasługi dla naszej gazety, która w tym roku obchodzi 30-lecie istnienia, są ogromne. Bez niego nie byłoby „Kurka” w takiej formie, jaka jest obecnie. Odcisnął na naszej redakcji swoje indywidualne piętno. Marek – nasz kolega, przyjaciel, artystyczna dusza wrażliwa na piękno.
Marku, pamiętamy o Tobie i tęsknimy.
Ewa Kułakowska