Fala roszczeń obywateli niemieckich pochodzących z Warmii i Mazur nie omija powiatu szczycieńskiego. Najwięcej tego typu przypadków ma miejsce w gminie Jedwabno. Wielu jej mieszkańców z niepokojem analizuje sytuację prawną swoich domów i działek, natomiast samorządowców paraliżuje wizja wypłaty odszkodowań za majątki sprzedane przed laty w prywatne ręce.

Mazurzy wracają po swoje

CHCESZ WYJECHAĆ? ZRZEKNIJ SIĘ

W ostatnim czasie o roszczeniach dawnych mieszkańców tzw. ziem odzyskanych słychać było głównie za sprawą polskich i niemieckich polityków, usiłujących wykorzystać temat ze względów czysto propagandowych. Okazuje się jednak, że problem na własnej skórze zaczyna odczuwać coraz większa liczba osób mieszkających w województwie warmińsko-mazurskim. Żeby zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi, należy się cofnąć przynajmniej o trzydzieści lat. Mazurscy autochtoni, którzy w latach 60. wyjeżdżali do Niemiec, musieli zrzec się nie tylko polskiego obywatelstwa, ale również praw do własności swoich majątków. Wobec opornych państwo polskie stosowało szantaż: brak zgody na rezygnację z ziemi i gospodarstw skutkował cofnięciem pozwolenia na opuszczenie Polski. Zdecydowana większość zainteresowanych zrzekała się więc nieruchomości, które następnie przejmował skarb państwa. Sytuacja zmieniła się jednak w następnej dekadzie. Wyjazd do Niemiec wciąż wprawdzie wymagał zrzeczenia się majątku, jednak tylko teoretycznie. Wielu spośród wówczas wyjeżdżających poprzestawało na zmianie obywatelstwa, ale z praw własności nie zrezygnowała nigdy. To właśnie ta grupa rości dziś pretensje do utraconych przed laty majątków. Okazuje się, że na ogół są to żądania w pełni uzasadnione.

CHOĆBY NA ULICĘ

O sprawie państwa Moskalików i Głowackich z Nart głośno było w roku 2005. Obydwie rodziny mieszkają w jednym domu, stanowiącym do niedawna własność Nadleśnictwa Szczytno. Problemy zaczęły się, kiedy o zwrot nieruchomości wystąpiła mieszkanka Niemiec, Agnes T. Kobieta opuściła Polskę w roku 1976, jednak własności w Nartach nigdy się formalnie nie zrzekła. Gospodarstwo przejął skarb państwa i przekazał w dzierżawę pracownikom nadleśnictwa. Przed sądem okazało się, że roszczenia Agnes T. są jak najbardziej zasadne i w 2005 roku udało się jej na mocy prawomocnego wyroku odzyskać nieruchomość. Obecnie, oprócz domu, jest ona właścicielką kilkunastu hektarów ziemi. Zgodnie z umową Moskalikowie i Głowaccy mogą mieszkać w Nartach do 2008 roku. Przez ten czas płacą Agnes T. dzierżawę, taką samą jak wcześniej nadleśnictwu. Co będzie dalej, nie wiadomo, ponieważ nowa-stara właścicielka nie jest zainteresowana dalszym dzierżawieniem im nieruchomości.

- Pani T. mniej więcej raz w miesiącu przyjeżdża tutaj i nalega, żebyśmy się wynieśli. Wprowadza swoje porządki. Rozebrała starą stodołę, wycina drzewa w lesie. Myśli o założeniu pensjonatu - opowiada Jadwiga Moskalik.

Moskalikowie nie kryją rozgoryczenia. Podkreślają, że przez 30 lat regularnie płacili wszystkie podatki. Na działce pobudowali również dwa małe, drewniane domki. Teraz będą musieli je rozebrać. Sprawy być może by nie było, gdyby nadleśnictwo sprzedało nieruchomość swoim pracownikom na własność. Ci wystąpili nawet w tej sprawie ze stosownym wnioskiem. Okazało się jednak, że zrobili to już za późno. Teraz nadleśnictwo proponuje obydwu rodzinom jako rekompensatę mieszkania w innych rejonach Polski.

- Syn pani T. powiedział mi, że mamy się wyprowadzić, choćby na ulicę. Mam już siedemdziesiąt lat i nie zamierzam się stąd ruszać - zapowiada Jadwiga Moskalik.

WINNA GMINA

Sprawa Moskalików i Głowackich to jednak zaledwie wierzchołek góry lodowej. Ponieważ wyjeżdżając z Polski w latach 70. Agnes T. pozostawiła w Nartach i okolicy ponad 50 hektarów ziemi, jej roszczenia dotykają również innych mieszkańców wsi. Jednym z nich jest Tadeusz Zagoździński, którego działka znajduje się niemal vis-a-vis gospodarstwa pracowników nadleśnictwa. Zagoździński posiada wprawdzie dom na własność, jednak nie da się tego z całą pewnością powiedzieć o terenie, na którym stoi budynek.

- Na początku stycznia pełnomocnik pani T. poinformował mnie, że mam się skontaktować z jego mocodawczynią i uzgodnić warunki dzierżawy - mówi Tadeusz Zagoździński. Winą za swoje kłopoty obarcza gminę Jedwabno. Utrzymuje, że kilkakrotnie zwracał się do władz samorządowych z prośbą o sprzedanie mu działki. Po raz pierwszy uczynił to w roku 1991, na trzy lata przed terminem wygaśnięcia umowy dzierżawy. Twierdzi, że konstruktywnej odpowiedzi nie doczekał się do dziś. W związku z roszczeniami Agnes T., 10 stycznia skierował kolejne pismo do gminy, w którym domagał się wyjaśnienia kwestii własności terenu.

- Pan wójt mi nie odpowiedział. Wobec tego, nie mogę z panią T. podejmować żadnych rozmów, ponieważ nie wiem, jaka jest sytuacja prawna tej nieruchomości - mówi Zagoździński. Uważa, że ponieważ do dziś płaci wszystkie podatki i wpłacił pierwszą ratę za wykup działki, w świetle prawa należy ona do niego.

- W gminie panuje potworny bałagan. Wszystkie sąsiednie działki już dawno zostały sprzedane prywatnym właścicielom, tylko ta jedna nie. Pan wójt mnie zupełnie lekceważy - twierdzi Tadeusz Zagoździński.

Tymczasem Włodzimierz Budny zapewnia, że to gmina nalegała, żeby Zagoździński kupił nieruchomość.

- Ja sam trzy razy wzywałem go do kupna. Nie zgodził się. Żadnej raty na pewno nie wpłacił - zaprzecza wójt i dodaje, że jedyne, co pozostaje Tadeuszowi Zagoździńskiemu, to zawarcie umowy dzierżawnej z Agnes T.

LUDZIE SIĘ BOJĄ

Problemy z roszczeniami dawnych właścicieli mają nie tylko dzierżawcy, ale również formalni posiadacze nieruchomości. Z wnioskiem o uchylenie decyzji przejęcia majątku przez skarb państwa wystąpił niedawno mieszkaniec Niemiec, który w latach 70. pozostawił gospodarstwo w Warchałach. Tymczasem ziemię i zabudowania wykupił na własność od gminy Ryszard Koperski z Nart. Poprzedniego właściciela znał osobiście.

- To autochton. Nie było go tutaj z dziesięć lat. Niedawno się pojawił i wypytywał, dlaczego gmina sprzedała gospodarstwo - relacjonuje Koperski, który w międzyczasie zdążył już sprzedać część nabytych wcześniej gruntów. Obecnie z kilkunastohektarowej działki pozostało tylko pięć hektarów i dom w Warchałach.

- Mieszkam w Nartach, tam pobudowałem dom, nie mam się czego obawiać. Ale ludzie się boją, każdy z niepokojem śledzi to, co się wyprawia - mówi Ryszard Koperski.

ZABÓJCZE ODSZKODOWANIA

Rosnąca liczba roszczeń dawnych właścicieli niepokoi wójta Włodzimierza Budnego. Do tej pory w gminie miało miejsce pięć tego typu przypadków. Budny podejrzewa jednak, że będzie ich zdecydowanie więcej.

- Na ogół sprawy dotyczyły zwrotu mienia przejętego przez skarb państwa. To jeszcze kaszka z mleczkiem. Obawiam się sytuacji, kiedy zaczną się wystąpienia o rekompensaty za majątek sprzedany przez skarb państwa w prywatne ręce. Jedna pani już mi oświadczyła, że złożyła wniosek o odszkodowanie - mówi wójt Budny i dodaje, że wizja wypłaty odszkodowań z samorządowej kasy spędza mu sen z powiek.

Zdaniem mecenasa Andrzeja Jemielity taka możliwość jest mało realna.

- Jeśli procedura sprzedaży została przeprowadzona właściwie i sporządzono akt notarialny, to w zasadzie nie ma podstaw do dochodzenia zwrotu majątku - tłumaczy mecenas. Jego zdaniem gminy nie mają się czego obawiać nawet wtedy, kiedy okaże się, że za utracone majątki należy wypłacić odszkodowania.

- Najprawdopodobniej samorządy będą mogły domagać się pokrycia tych środków ze skarbu państwa - twierdzi Andrzej Jemielita. Według mecenasa największą winę za obecny stan rzeczy ponosi polska administracja, która zamiast sprzedać majątki, pozostawiła je w dzierżawie, dając w ten sposób dawnym właścicielom możliwość dochodzenia swych praw.

- O zwrot własności można się starać tylko wówczas, jeśli znajduje się ona w rękach skarbu państwa albo gminy. Jeśli dzisiaj dochodzi do nieszczęść ludzkich, jest to wyłącznie wina urzędników - twierdzi Jemielita.

Wojciech Kułakowski

2007.02.07