"MECZ NA PIĘŚCI"

Po przeczytaniu artykułu pt. Mecz na pięści (KM nr 47) z przykrością muszę zauważyć, że długa rozmowa mojej żony z jego autorem, której byłem uczestnikiem, zaowocowała zupełnie nieuprawnionym przesłaniem. Autor twierdzi, że "winą za pobicie syna obarczamy organizatora turnieju". Jest to nieprawda. Organizator jest winny zaniedbania bezpieczeństwa w czasie rozgrywek oraz bałaganu na nich istniejącego. Mamy również żal o niepowiadomienie rodziców lub policji o zdarzeniu. I te zarzuty podtrzymujemy. Zbyszek Dobkowski nie jest naszym problemem. Problemem jest działanie grup chuliganów, którzy próbują zastraszyć mieszkańców naszego miasta (i nie tylko). Pobicie syna nie było jednorazowym przypadkiem działania takich grup. Część pobitych lub ofiar wymuszenia nie zgłasza tego faktu na policję, nie nagłaśnia tego z obawy o następne działania chuliganów. A oni czują się BEZKARNI i z jeszcze większą "odwagą" podejmują bandyckie działania. I tę spiralę należy przerwać. Brak reakcji osób starszych na przemoc dziejącą się w ich otoczeniu trzeba piętnować. Stwierdzenia takie jak Prezesa TKKF B. Palmowskiego - "Jeśli młodzież chce się ze sobą bić, to niech to robi na ulicach, a nie na zawodach pod patronatem mojego stowarzyszenia" - tylko potwierdzają, że organizator jest nieodpowiedzialny. Zatargów, a nawet bójek nie da się uniknąć, ale niedopuszczalne jest aprobowanie takich działań. Jestem pewien, że Prezes Palmowski szybko zmieni zdanie, gdy taka grupa pobije go na ulicy lub zdemoluje mu posesję. Skuteczniejszym jest jednak niechowanie głowy w piach, a wspólne podejmowanie działań zapobiegających takim nagannym zachowaniom.

Jerzy Kosiński

PS.

Zbyszek Dobkowski rozminął się z prawdą w wielu miejscach swojej wypowiedzi. To On w przeddzień zdarzenia, w moim domu, w czasie spotkania towarzyskiego nakłaniał moich synów do zorganizowania drużyny i podał, że mają stawić się na hali o godz. 16.00. Informację o swoim udziale przekazali oni wcześniej telefonicznie (przy okazji proszę zobaczyć anons o przyjmowaniu zgłoszeń udziału w tym samym numerze KM na str. 27). Ostrość i prowokacyjność gry może ocenić drużyna, która jako jedyna rozegrała przeciwko niemu mecz (proszę zapytać ich), a sędzia ma za zadanie nie dopuścić do takiej gry. Czy otarty naskórek pod okiem i krew płynąca z nosa są mało wyraźnym znakiem, że coś się stało, na co warto zwrócić uwagę?

Ale ostatnia deklaracja o zwróceniu uwagi na bezpieczny przebieg następnych zawodów jest już właściwą reakcją.

Od autora

Jeżeli organizator winny jest zaniedbania bezpieczeństwa, to oczywistym wydaje się, że ponosi odpowiedzialność za wynikające z tego konsekwencje. Autor listu uważa inaczej. Kto ma rację, pozostawiam opinii Czytelników.

Wojciech Kułakowski

NASZA KASZA W CHICAGO

Chciałabym się podzielić z Czytelnikami "Kurka" wrażeniami z pierwszych dni mojego pobytu w USA. A to dlatego, że są one bardzo miłe dla szczytnianki i Polki.

Otóż w środę 23 listopada w przededniu wielkiego amerykańskiego Święta Dziękczynienia moja przyjaciółka poprosiła mnie, żebym zrobiła zakupy na uroczystą kolację: oczywiście indyk, słodkie ziemniaki, marchewka z groszkiem, buraczki itp. Pojechałam więc do polskiego sklepu. Tam spotkała mnie niesamowita niespodzianka. Pierwsze, co zobaczyłam, idąc do drzwi wzbudziło mój śmiech. Było to ogłoszenie "PRZYJMUJEMY ORDERY NA INDYKA", co należy tłumaczyć "przyjmujemy zamówienia na pieczonego indyka". To był jednak dopiero początek atrakcji. Widok tysiąca polskich produktów nie robi już wrażenia, bo to w Chicago jest normalne, ale widok kaszy jęczmiennej ze Szczytna i to w trzech rodzajach, już tak. To sprowokowało mnie do napisania listu do "Kurka Mazurskiego". Od pani układającej towar na półkach usłyszałam, że kasza ze Szczytna cieszy się największą popularnością. W tym momencie poczułam, jak rozpiera mnie duma.

Wystarczyło mi kilka dni, aby się przekonać, że Polacy mieszkający w Chicago są prawdziwymi patriotami. Wielu z nich przyjechało tu 15 czy 20 lat temu. Dzięki swojej ciężkiej pracy prowadzą własne interesy. Ci, którzy osiedli tu 3-5 lat temu, patrząc na tych "starych" robią to samo. Przyklejają polskie flagi na tylnej szybie samochodu, robią rejestracje z napisem "Mazury" (stan Michigan ma dopisek "Grate lakes", czyli Wielkie Jeziora, więc rejestracje pasują idealnie), wieszają flagi na swoich firmach czy domach. Do polskiej restauracji "Czerwone Jabłuszko" przychodzą również Amerykanie, bo lubią polską kuchnię. Nie wiem, jakie doświadczenia miał pan Burmistrz Szczytna i czy taką Amerykę widział podczas niedawnej wizyty przedstawicieli miasta. Chciałabym zobaczyć kiedyś, jak wygląda Chicago 11 listopada. Podobno całe miasto jest biało-czerwone. Myślę że wszyscy, którzy bardzo się martwią o zagubienie polskiej tradycji, amerykanizację naszej kultury czy zatracenie polskości w UE mogą spać spokojnie. W razie czego wystarczy przyjechać do Chicago.

Pozdrawiam serdecznie, życząc smacznego indyka!

Iza Rygielska

2005.11.30