Tytuł dzisiejszego felietonu wziął się stąd, że tym razem nie mam żadnego rozsądnego pomysłu na jego zawartość. Cały szereg tematów wydaje mi się wart poruszenia, ale żaden z nich nie zasługuje na więcej niż kilka zdań. A tymczasem żyć trzeba. Bo też jak nie spełnię swojego cotygodniowego obowiązku wobec Czytelników, to Pan Redaktor Naczelny Kurka zapewne okiem złym i ponurym wymownie spojrzy, a może też i coś przykrego powiedzieć, że już o utracie honorarium nie wspomnę. Zatem porozmawiajmy dzisiaj po trochu o wszystkim.
Przejeżdżając autem przez Szczytno zauważyłem, że elegancko odnowiono fasadę biblioteki. Czyściutko, gładziutko i z nowymi oknami w dwóch odcieniach brązu. Coś mnie jednak zaniepokoiło. Wysiadłem z auta i przyjrzałem się bliżej parapetom. To, co wydawało mi się nieprawdopodobne, okazało się rzeczywistością. Zewnętrzne parapety pod eleganckimi oknami wykonano z ordynarnej, surowej blachy ocynkowanej. Jak za siermiężnych czasów PRL-u. Dzisiaj, gdy każda, choćby najmniejsza z wyspecjalizowanych firm oferuje blaszane podokienniki malowane lub powlekane w dowolnym kolorze. Co to za pomysł? Oszczędność?
Swoją drogą sprawy wszelkiego rodzaju nadzoru budowlanego, w tym także konserwatorskiego, czy estetyki miejskiej są w całym naszym kraju postawione na głowie. Niedawno usłyszałem w interesującej audycji radiowej, że procedura otrzymania zezwolenia na budowę jest w Polsce tak biurokratycznie skomplikowana, że jesteśmy na sześćdziesiątym którymś miejscu pośród krajów świata jeśli chodzi o stopień trudności załatwienia sprawy i zmitrężenie czasu. Osobiście nie mam doświadczenia z innymi krajami, ale dość dobrze wiem ile u nas wymaga się bezsensownych uzgodnień, pieczątek i załączników do budowlanej dokumentacji, aby o takie zezwolenie wystąpić. Podobnie z opieką konserwatorską. W zasadzie niczego nie można zrobić szybko i terminowo, jeśli niezbędny jest kontakt z konserwatorem. Ten sam urząd, który oszpecił Szczytno obudową wieży ciśnień (choć przy okazji rozsławił miasto - co prawda negatywnie - na międzynarodowym portalu internetowym „Maka-Bryła”) potrafi miesiącami czepiać się jakiegoś nic nie znaczącego bzdetu, hamując postęp niezbędnych i sensownych robót.
Napisałem, że nie mam doświadczeń co do procedur budowlanych w innych krajach. Właściwie to nie do końca.
Moja trzydziestodwuletnia córka Basia postanowiła zamieszkać w Hiszpanii. Z zawodu jest informatykiem, pracuje w międzynarodowym, internetowym systemie firm i miejsce zamieszkania nie stanowi dla niej zawodowego problemu. Kupiła więc niewielką działeczkę na południu Hiszpanii, w miejscowości nad oceanem. Wkrótce rozpocznie budowę skromnego, jednorodzinnego domku. Oczywistym jest, że jak się ma tatę architekta, to niechże on choć raz do czegoś się przyda. Basia zatem zatelefonowała do mnie, abym zrobił jej stosowny projekt. Wyjaśniłem dziecku, że nie będzie to łatwe, bo nie znam miejscowych przepisów, niezbędnych wymogów, a także nie mam odpowiednich uprawnień. Poza tym jako obcy na tamtejszym terenie mogę spodziewać się niechęci miejscowych budowlanych decydentów, bo przecież tak jest w Polsce (to akurat poznałem dobrze), więc niby dlaczego w Hiszpanii miałoby być inaczej. Córka odpowiedziała mi, że wszystko sprawdzi, przemyśli i oddzwoni.
Po kilku dniach zatelefonował do mnie z Hiszpanii polskojęzyczny przedsiębiorca budowlany. Inżynier pochodzący z Polski, który zamierza podjąć się realizacji budowy domu mojej córki. Krótko i sensownie wprowadził mnie w nieskomplikowane, miejscowe przepisy budowlane. Otóż jeśli ktoś buduje cokolwiek na swojej prywatnej działce, to niech sobie buduje. Nikomu nic do tego. Jeśli ma własną wodę i szambo, to jedynym co musi załatwić jest dostęp elektryczności i koniec. Żadna dokumentacja budowlana nikogo nie interesuje i nigdzie jej się nie przedkłada. Pan inżynier poprosił mnie jedynie o czytelny projekt architektoniczny. Bez obliczeń statycznych i projektów branżowych, bo takie dyrdymały to on załatwi u siebie w firmie. Chce mieć tylko dokładnie rozrysowane funkcjonalne rozwiązania wnętrz (rozmieszczenie sprzętu kuchennego i wyposażenie łazienek) oraz kolorystykę wszystkich pomieszczeń i elewacji.
Rysunki projektowe przesłałem mailem. Wkrótce rozpocznie się budowa, bo tam zawsze jest ciepło, nie istnieje zatem pojęcie sezonu budowlanego. Działka jest zelektryfikowana, toteż o żadnych biurokratycznych problemach nie ma mowy.
Miało być tematyczne misz- masz, a tymczasem wyszedł mi utwór zdecydowanie monotematyczny. I do tego budowlany. Od razu widać, że nie jestem zawodowym dziennikarzem, tylko - za przeproszeniem – inżynierem.
Andrzej Symonowicz