Zamarzył mi się spacer w siną dal wśród szumiących fal więc postanowiłam pojechać do Władysławowa. Dwa dni urlopu i marzenie spełnione.
Uwielbiam takie impulsywne zachowania i towarzystwo osób lubiących przygodę. Nadmorski kurort przywitał nas licznymi pokusami i zaproszeniami do hoteli, pensjonatów... Wprawdzie piękna pogoda rozpieszcza już od maja, ale u progu wakacji bez z problemu znajdujemy kwaterę. W czystym, pachnącym i dobrze wyposażonym pokoju zostawiamy bagaże i schodzimy na plażę. Zdejmujemy buty i mam to wszystko za czym tęskniłam: bezkres wody, słońce, niebo i masujący stopy piaseczek. Plan jest prosty – plażą zawędrować do Jastrzębiej Góry. Mijamy osoby zażywające słonecznych i morskich kąpieli. Jest upalnie, z każdym kolejnym krokiem pozbywam się garderoby, by wędrować w samym tylko stroju. Upodabniam się do mijanych „fok” w moim przedziale wiekowym. Jednym słowem stawiam na swobodę i wygodę. Momentami skaczę jak mała dziewczynka, a gdy otaczają mnie kipiące pianą fale nawet na tę jedną, złudną chwilę przemieniam się w... Afrodytę. Ten beztroski marsz przerywa dziwne zachowanie plażowiczów. W pośpiechu zwijają koce, ręczniki, parawany, ktoś woła:”nadciąga ulewa”. Faktycznie niebo granatowe, woda czarna. Wszystko przemieniło się w pełną grozy i niepokoju scenerię. Nagle jakaś postać przypominająca Posejdona zawołała: „Uciekać zaraz się zacznie”. Nie zastanawiałam się ani chwili szybko wskoczyłam w fatałaszki i pognałam za innymi do pierwszego wyjścia z plaży. Szaleńczy bieg na bosaka plażą nie stanowił problemu, jednak zmiana podłożą utrudniała dalszą ucieczkę. Cóż nie jestem Cejrowski więc w pośpiechu wskoczyłam w buty. Uf! Udało się bezpiecznie dobiec do kwatery. Na szczęście nawałnica nie trwała długo. Gdy przestało lać wieczorny spacer wskazany, ale fale nadal groźnie buczały, a wiatr złowrogo wył. Następnego dnia znów słonko zawitało, ale nadal silnie wiało. Zaliczyłam poranny spacer plażą, a potem wyprawę samochodem na Hel – tam pokrzykiwałam „wiej wietrze wiej”. Morskości zażyłam i do swojego Szczytna wróciłam.
Grażyna Saj-Klocek