Kolejny tropikalnie upalny dzień. Taka temperatura odbiera chęć do pracy. Także myślenie staje się trudniejsze, a nawet wymaga pewnego samozaparcia. Jak tu w takich warunkach napisać cokolwiek; choćby i felieton. Z góry zatem przepraszam za pewien bałagan, którego - jak sądzę - nie da się uniknąć w dzisiejszym tekście.
Zacznijmy więc o samym upale i naszym mieście. Ostatnio jakoś ciągle czepiałem się różnych miejskich rozwiązań, krytykując wątpliwą estetykę niektórych pomysłów. No to dzisiaj odwrotnie. Wielkie brawa za uruchomienie kąpieliska. Mazurskie miasto z piaszczystą plażą nad jeziorem w jego centrum, to prawdziwa atrakcja dla każdego turysty, a i tubylca także. Widok dzieciaków paradujących przez miasto z kołami ratunkowymi, materacami i innymi plażowymi zabawkami to widok naprawdę budujący - radosny i wakacyjny. Zwłaszcza w taki upał!
Skoro dopadł mnie dzisiaj optymizm, to jeszcze jedno ciekawe spostrzeżenie z gatunku pochwał. Tym razem spostrzeżenie nie moje. Gościłem niedawno małżeństwo mieszkające w Hiszpanii. Co roku starają się spędzić lato na północy Europy, aby uniknąć południowych upałów. Tym razem trafili do Polski. Można powiedzieć, że trafili z deszczu pod rynnę. Schronienia szukali zatem w parku nad małym jeziorem, przesiadując przy zimnym piwku przed restauracją Grota. Park przypadł im do gustu, ale co zaskoczyło mnie szczególnie - zwrócili uwagę na kształt parkowych ławeczek, który uznali za zachwycający. Adresuję tę uwagę do projektanta parku, tym bardziej, że jedna z tych osób jest z wykształcenia architektem.
No to się nachwaliłem. To teraz czas, aby ponarzekać. Ale już nie na Szczytno.
Niedawno zaproszono mnie na ciekawą, jubileuszową imprezę do Żelazowej Woli - miejsca urodzin Fryderyka Chopina. Program przewidywał wysłuchanie recitalu fortepianowego w chopinowskim dworku. Grała słynna japońska pianistka - Rinko Kobayashi. Później gości zaproszono do nowo otwartej przez Magdę Gessler luksusowej restauracji na obrzeżach parku.
Z okazji Roku Chopinowskiego park i dworek w Żelazowej Woli wyremontowano. Prace przeciągały się w nieskończoność. Miało być wspaniale i światowo. Tymczasem to co ujrzeliśmy jako efekt owych prac budzi niejakie zażenowanie. Park jest piękny - bo taki był zawsze. Wybudowano natomiast ogromny pawilon będący recepcyjnym wejściem do parku. Pawilon z kasami, a także kioskami i sklepikami pełnymi pamiątek. Cały ten pawilon wygląda jak hall na międzynarodowym lotnisku; nijak nie pasuje do zabytkowego parku, a sprzedawane kolorowe koszulki z wizerunkiem Chopina oraz inne temu podobne pamiątki tym bardziej podkreślają tandetnie komercyjny charakter całości założenia.
No, ale przecież główną atrakcją parku jest sam dworek. Ponoć starannie odremontowany. Poszliśmy tam i … rzeczywiście. Dworek stoi. Całkiem jak nowy. Mając bilet można wejść do środka. I co się okazuje? W środku nie ma nic. Puste ściany kolejnych pomieszczeń, na których zawieszono kilka paskudnych plansz informacyjnych. W jednej z tych sal stoi fortepian. I już. Wszystko. To co zachowało się jako pamiątki po Chopinie, dawno wywieziono do pomieszczeń instytutu w Warszawie. No i chodzą zwiedzający z biletami w ręku po wypatroszonych pomieszczeniach i oglądają puste ściany z zawieszonymi na nich grzejnikami. Okropność!
Andrzej Symonowicz