Od wielu, wielu lat przynajmniej raz, dwa razy w tygodniu pokonuję trasę pomiędzy Szczytnem i Warszawą.
Zajeździłem przy tej okazji już kilka samochodów, znam tu chyba każdą dziurę w jezdni, kilkanaście krów o dokładnie określonych porach pracowicie przemieszczających się z obory na pastwisko i z powrotem, a także policjantów i ich ulubione miejsca, gdzie czają się z radarami na kierowców. A, że jak każdy, mają swoje przyzwyczajenia, to już prawie automatycznie w określone dni w konkretnych miejscach noga mi sama spada z pedału i... z reguły za przystankiem autobusowym, na bocznej ścieżce czy wjeździe na leśny parking (to już pod Szczytnem) widzę sympatycznych panów przy radiowozach celujących do kolejnych kandydatów na piratów drogowych. Żeby nie było nieporozumień, wolałbym ich widzieć nawet częściej, bo to, co się od wiosny do późnej jesieni dzieje na tej trasie w piątkowe i niedzielne popołudnia można określić tylko mianem korridy. Polowanie na wszystko co się rusza, w czym oczywiście prym wiodą wozy z numerami zaczynającymi się na "W". Co im tam ktoś na prowincji podskoczy?! Chyba tylko panowie w stanie wiadomym, na nieoświetlonych rowerach rozgrywający wieczorami partię rosyjskiej ruletki. O efektach świadczą liczne przydrożne krzyże.
Przez te lata zmieniło się na tej trasie wiele - chodzi oczywiście o trasę 57, przez Przasnysz, Maków, Pułtusk, bo innej nie uznaję. W ostatnim czasie naprawdę poprawiła się nawierzchnia, a przede wszystkim powstało kilka miejsc, gdzie można zupełnie dobrze zjeść. Szkoda tylko, że poza wielbarską "Leśniczanką" reszta knajpek mieści się już poza granicami naszego powiatu.
Z dużą sympatią spoglądam na rozwijającą się od lat karczmę "Pazibroda" pod Makowem. Każdy, kto częściej tędy jeździ, musiał się przynajmniej raz tam zatrzymać. Z podłego niegdyś baru powstał bardzo ciekawy lokal mający swój oryginalny wystrój charakteryzujący się niespodziewanym połączeniem elementów rustykalnych ze współczesnymi wytworami techniki. Najważniejsza jest jednak kuchnia.
Nie wiem, czy można to potraktować jako zaletę, ale zajeżdżając do "Pazibrody" dokładnie wiem, czego się spodziewać, bo jadłospis od lat zmienia się niewiele. Z całą pewnością jako przystawkę mogę polecić pasztet zajęczy. Autentyczny z pewnością, gdyż raz czy dwa trafiły mi pod ząb śruciny, co świadczy o sposobie rozstania się szaraka z ziemskim padołem. Później proponuję czerninę z kluseczkami - klasa lux. Wyjątkowo udane danie, trudne do przygotowania, lecz tutaj zawsze bezbłędne. Dla bardziej wybrednych, szczególnie zimą, polecam ekstra rosół drobiowy z solidnymi kawałkami białego mięsa i makaronem własnej roboty. Ostatnio, jako danie sezonowe, można zjeść świetną zupę kurkową z ziemniakami, zabielaną kwaśną śmietaną.
Na drugie - kilka dań z wieprzowiny, dziczyzny, jest też ryba i dania wegetariańskie. Wszystko klasy przynajmniej przyzwoitej. Szczególnie polecam jednak pieczeń wołową z kluseczkami w ciemnym sosie i z buraczkami. Danie proste, lecz zawsze smaczne.
Natomiast odradzam, niestety, świeżynkę. Bardzo lubię ekstra kawałki świeżej wieprzowinki dobrze przyrumienione z cebulką. W "Pazibrodzie", pomimo kilku prób, nie trafiłem jeszcze na godną polecenia. Rozmiękłe jakieś, bez wyrazu.
Gdy już się tam człowiek nieźle odżywi, warto skorzystać z wyjątkowej regionalnej oferty, czyli piwa kozicowego - co ważne dla kierowców - całkowicie bezalkoholowego. Znajdzie się też coś niecoś na wynos jak swojski chleb z foremek, smalec, pikle, czy papryka w słoikach. Podkreślić trzeba też wyjątkowo sympatyczną obsługę, panie są miłe i kompetentne, potrafią doradzić i to z uśmiechem. A dla zmęczonych - od niedawna znajdzie się też kilka pokoików do przenocowania.
Wiesław Mądrzejowski
2005.10.19