Wróciłem właśnie z corocznej włóczęgi po naszych mazurskich jeziorach. Niestety, sporo cięższy niż przed rejsem. A wszystko przez lipcowe upały! Kiedy jednak jest chłodniej, trochę mokro, żaglami czasem trzeba ostro popracować, to i apetyt rośnie, oj rośnie!

Nasza żeglarska gastronomia wypadła zaś zupełnie nieźle, a nawet dobrze. W porównaniu z latami ubiegłymi jest coraz lepiej. Zarówno ilość, jak i klasa tawern, restauracji, barów i innych lokali na każdą kieszeń - rośnie i cieszyć się trzeba.

W dalszym ciągu liderem dla żeglarskich łakomczuchów są Mikołajki. Jest tam wszystko i dla każdego. Przez 24 godziny na dobę. W samym porcie i okolicy, zarówno starych jak i nowych Mikołajek, rybka, dobre dania mięsne, jarskie, słodycze (wielka ekspansja Grycana!).

Jak smakuje poranna kawa i jajecznica na tarasie "Pod złamanym pagajem" przy stoliku w najmilszym towarzystwie, nie będę opisywał, bo poetą lirycznym nie jestem. Króluje "Bart", gdzie szpilki wcisnąć nie można, ale tamtejsze ryby przy umiarkowanych cenach są bezkonkurencyjne. Chociaż depcze mu po piętach cały kompleks siedmiu knajpek na stu metrach od "Pstrąga" i "Złotej Rybki" (polecam zupę rybną pod bębnienie deszczu w trakcie oberwania chmury) a na "Prohibicji" skończywszy.

Jak zwykle na wysokim poziomie jest tawerna "Keja" w Węgorzewie z niezwykłym wyborem dań, w tym jak najbardziej jarskich naleśników ze szpinakiem czy brokułów pod beszamelem. Żal jednak, że już barman tradycyjnie nie anonsuje gotowych dań biciem w dzwon okrętowy, chociaż wisi on (dzwon, nie barman) pod ręką.

Złośliwość rzeczy martwych, czyli zerwany fał, zaprowadził nas do małej przystani pod mostem na Kirsajtach. Wybór potraw niewielki, ale za to niezwykle pomysłowy kombajn gastronomiczny będący połączeniem solidnego gara na bigos, grilla z karkówką i kiełbaskami oraz wędzarni. Trzy smaczne w jednym!

O Rucianem już w tym roku pisałem, za to przy wyjściu z Bełdan jest przystań w Wierzbie. Przechodziła ona różne dzieje i ma swoje miejsce także w historii polskiej mafii, ale od lat można już tam spokojnie przenocować. Zamiast gangsterów, nieświadomych żeglarzy czyści skutecznie z gotówki miejscowy grill z pomysłową smażalnią niezłej pizzy. Dałem się tu naciąć na kawałek szynki wieprzowej pieczonej na żywym ogniu za marne 35 zł. Tłusty do niemożliwości ochłap nie dał się nawet pogryźć, chociaż zęby mam ciągle własne i ostre. Może przy ponad 40% dopingu dałoby się coś przełknąć, ale (trudno uwierzyć, czas leci...) podczas mazurskich rejsów wystarcza mi szklaneczka dobrego wina. Największe rozczarowanie to chwalona wielokrotnie tawerna "Pod czarnym bocianem" w Rydzewie. Nadal piękny wystrój, niezły wybór, za to ceny!!! Absolutnie nie na żeglarską kieszeń, więc w knajpie pusto zupełnie. Skusiłem się na nędzne zsiadłe mleko z niezłymi pieczonymi ziemniakami (15 zł!), chłodnik (też 15 zł) - a były to dania najtańsze! Wydaje się, że właściciele zamiast na żeglarzy, stawiają chyba na wycieczki niemieckojęzycznych gości i nadzianych wielbicieli skuterów wodnych. Powodzenia.

Za to odkryciem rejsu jest bez wątpienia "Tawerna pod siwą czaplą" w Giżycku! Piękne położenie - tuż przy basenie sportowym i wejściu do kanału od strony Niegocina, stary, bardzo ładny budynek, który, jak widać na zdjęciach wiszących na ścianie nie zmienił się od 70 lat. Wybór potraw - ogromny. Tylko stanowcza postawa silnego w załodze lobby lekarskiego zmusiła mnie do ograniczenia się do trzech dań. Na przystawkę maczanka krakowska, lepsza niż na Kazimierzu. Pierogi w rosole - prawie jak litewskie. A na koniec naleśniki z grzybami w sosie koperkowym. Gdzie tam w sosie! W chmurce smaku przetykanej grzybkami! A gdzie jeszcze ryby, mięsiwa czy placki ziemniaczane w czterech smakach na jednym talerzu! Jak tylko zgubię parę kilogramów, to odwiedzę ten lokal na pewno!

Wiesław Mądrzejowski

2006.08.16