POBICIE SZOFERA
W restauracji w Jedwabnie działacze Polskiego Towarzystwa Szkolnego z Olsztyna Jan Boenigk i Franciszek Barcz oraz redaktor naczelny „Gazety Olsztyńskiej” Wacław Jankowski, zastali dość liczne towarzystwo, dlatego skierowali się do mniejszego pomieszczenia, gdzie przebywali tylko policjant, leśniczy i „jakiś kupiec”. Jedząc kolację Boenigk, Barcz i Jankowski rozmawiali po polsku. Wywołało to poruszenie wśród trzech pozostałych gości. Gdy Jankowski poprosił o rachunek, leśniczy i „kupiec” wyszli do większego pomieszczenia. Po zapłaceniu rachunku trójka przedstawicieli Polskiego Towarzystwa Szkolnego udała się do samochodu. Wsiedli do środka, a szofer Zalewski zaglądał jeszcze do silnika. W tym momencie z restauracji wybiegło kilkanaście osób. Skierowały się one w kierunku samochodu. Szofera Zalewskiego dwójka napastników uderzyła najpierw kilkakrotnie kijem w głowę, a potem zadała mu rany nożem. W międzyczasie pozostali atakujący wybili szyby w samochodzie i przystąpili do próby wywrócenia pojazdu. Na to jednak było zbyt ślisko. Napadnięci wyskoczyli z samochodu. Sytuacja przyjęła niespodziewany obrót. Ktoś z atakujących krzyknął nagle: „Achtung!!! Sie haben die Waffe” („Uwaga!!! Oni mają broń”). Ostudziło to zapał napastników i spowodowało ich odwrót.
POKÓJ BOŻONARODZENIOWY
Natychmiast po ataku Boenigk, Barcz i Jankowski odwieźli szofera do szpitala w Jedwabnie. W szpitalu doktor Jakobi stwierdził u szofera pęknięcie czaszki w dwóch miejscach, wstrząs mózgu, dwie rany zadane tępym narzędziem i trzy rany kłute. Udało się też dodzwonić na policję, która z zajścia spisała protokół. O pobiciach w Dębowcu i Jedwabnie powiadomiono niemiecką prokuraturę. Nie spieszyła się ona jednak ze śledztwem, mimo że oba zajścia miały miejsce w okresie tak zwanego „pokoju bożonarodzeniowego” (niem. Weinachtsfrieden), czyli w czasie obowiązywania zaostrzonych przepisów o bezpieczeństwie publicznym z powodu zbliżających się świąt Bożego Narodzenia.
NIEBYWAŁA POLSKA PROWOKACJA
Sprawa pobicia w Jedwabnie była głośno komentowana we wschodniopruskiej prasie. „Allensteiner Zeitung” z 14 grudnia 1931 roku przynosił artykuł pod tytułem „Spontaniczna samopomoc przeciw polskim agentom - zajście w Jedwabnie”. „Neidenburger Zeitung” w artykule pod tytułem „Niebywała polska prowokacja w Jedwabnie - Rękoczynna odprawa dla polskich prowokatorów” pisał o zajściu: Próby Polaków nęcenia w Dębowcu dzieci przy pomocy wszelkich obietnic datków pieniężnych, by móc otworzyć tam szkołę, stoją w obliczu ostatecznego niepowodzenia. Wtedy wpadli oni na rozpaczliwą myśl, by jechać akurat do Jedwabna, by tam spróbować urządzić zebranie. Jak słychać, planowali ludzie, którzy autem przybyli z Olsztyna, rozpocząć przygotowania do założenia polskiej szkoły lub filii banku. Popadli jednak z gośćmi lokalu natychmiast w gwałtowną sprzeczkę i, aby uniknąć starcia z oburzoną ludnością, musieli szukać ratunku w pospiesznej ucieczce. W Jedwabnie i rozległej okolicy nie ma ani jednego Polaka lub ich przyjaciela, nikt nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Powinni to sobie zapamiętać bezczelni agenci, którzy chcieliby z ciężkiego położenia gospodarczego ukuć kapitał do swego nieczystego przedsięwzięcia. Świadek naoczny pisze nam: W sobotę uszczęśliwiło paru Polaków swymi odwiedzinami naszą czysto niemiecką wieś. Auto z polskimi pasażerami, nauczycielem, urzędnikiem biurowym (chyba z polskiego konsulatu?) i redaktorem „Gazety Olsztyńskiej” przybyło, jak się zdaje, z Dębowca do Jedwabna, by zbadać tu możliwości otwarcia polskiej szkoły. Panowie wkroczyli do hotelu i zażądali w dość pewny siebie sposób i w polskim języku kolacji. Przy jedzeniu rozmawiali naturalnie po polsku. Ich zachowanie się i polski bełkot wywołały, jak to łatwo zrozumieć, niechęć obecnych Niemców. Gdy Polacy opuszczali lokal, pozwolił sobie jeden z nich półgłosem po polsku na ordynarną i bezczelną uwagę: „Deutsche Schweine, Schweinhunde” („Niemieckie świnie, świńskie psy”). Teraz skończyły się spokój i cierpliwość naszych wieśniaków. Zbyt dobrze zrozumiałe oburzenie wybuchło teraz otwarcie i jeden z Polaków otrzymał potężną porcję uderzeń. Musiał wezwać lekarza i pozostał w szpitalu w Jedwabnie, podczas gdy inni opuścili wioskę pod ochroną policji. Ludność zapytuje: Jak długo jeszcze pozwolimy na prowokacyjne występy Polaków?
Sławomir Ambroziak/Fot. archiwum