Słowo napiwek brzmi zabawnie. Istnieje kilka określeń podobnych, a każde z nich oznacza zupełnie co innego.
Natomiast wszystkie sugerują jakieś spokrewnienie z zacnym napojem, jakim jest dla wielu smakoszy piwo. Nie będę tu wymieniał, dla przykładu, takich nazw jak piwonia, albo piwnica. To drugie jakoś kojarzy się z piwem jako takim, ale już dla piwonii nie znajduję jakiegokolwiek, etymologicznego uzasadnienia. Natomiast szczególnie interesuje mnie pochodzenie określenia NAPIWEK. Istnieją słowa dość podobne, jak podpiwek - takie piwo nie do końca, albo też popiwek – ekonomiczne określenie jednego z podatków. Zatem zamierzam dzisiaj przejrzeć nieco publikacji, aby dowiedzieć się czegoś więcej na temat owego zabawnego określenia.
Słowo piwo poznaliśmy, po raz pierwszy, odnotowane na rękopisie Flawiusza. Z roku 1448. Jakiś anonimowy kopista dopisał na jednej z kartek dzieła taki oto wierszyk: Dum bibo piwo, stat mihi kolano krzywo A to oznacza: „gdy piję piwo, stawia mi się kolano krzywo”. Czyli słowo to funkcjonuje od co najmniej pięciuset lat. A od kiedy znamy pojęcie napiwek? To już sprawa późniejsza. Jest to obyczaj pozostawiania, przez klienta, dla pracowników gastronomicznego lokalu, pieniężnej gratyfikacji, jako wyrazu zadowolenia z obsługi. Zasadniczo napiwek nie jest obowiązujący, ale w licznych krajach świata różnie to wygląda.
Mam niejakie doświadczenie, jeśli chodzi o bywanie w lokalach gastronomicznych. Nie tylko polskich, ale także w innych państwach. Z racji swojego właściwego zawodu architekta wnętrz i wystawiennika miałem okazję odwiedzić 21 krajów. No, a wszędzie jeść trzeba. Czasem umowa z firmą Pagart zapewniała mi stałe posiłki, ale często trzeba było sobie samemu radzić. A dewizowe diety, w latach 70. i 80. były raczej mikroskopijne. A zatem kilka wspomnień.
Wręczanie napiwku, lub też zostawiania go na stoliku, to obyczaj, który zapoczątkowała Ameryka, a wkrótce rozprzestrzenił się na niemal cały świat. Nie wszędzie. Na przykład w Japonii, lub Korei Południowej dawanie napiwków nie tylko nie jest stosowane, a nawet uznane może być za obraźliwe. Ale to są nieliczne wyjątki. W USA, na przykład, doszło do tego, że obsługa nawet najbardziej luksusowych lokali pracuje za najniższą oficjalną stawkę. Resztę dochodów zapewniają im napiwki. Z tym samym spotkałem się w Polsce. Na początku lat dziewięćdziesiątych byłem współwłaścicielem galerii sztuki. Usytuowanej w kuluarach restauracji „Wilanowska”, uważanej wówczas za najelegantszą w Warszawie. Wcześniej należała ona do hoteli sieci „Forum”. W moich czasach lokal przejął prywatny właściciel i co? Ano powiedział, że kto z kelnerów chce odejść, niech odejdzie. Nie mniej każdy może zostać, ale musi liczyć się z tym, że nie będzie żadnych wypłat z jego kasy. W takim słynnym lokalu, pełnym bogatych konsumentów, powinny wystarczyć im napiwki. Po króciutkim niby buncie, wszyscy zostali i pracę swoją szanowali. Przez kilka lat miałem z nimi towarzyski kontakt i wiem, że mało kto w gastronomii miał aż taką pensję, jak oni z samych darowizn.
W zasadzie o takich poważnych problemach ekonomiczno – obyczajowych mógłbym jeszcze sporo napisać. Ale, że miejsca już niewiele, na zakończenie coś dla rozweselenia, czyli anegdotka. Gdzieś tak w połowie lat siedemdziesiątych wybrałem się z przyjacielem do kultowej nocnej restauracji z dancingiem - „Kameralnej”. Były z nami dwie koleżanki. Kiedy przyszedł czas na rachunek, jedna z nich przeczytała starannie ów kwitek i zaczęła śmiać się. „A co to jest?” spytała pana starszego, wskazując miejsce na rachunku. A tam było napisane „uda łosie”. Kelner bez mrugnięcia okiem spytał: „a co, nie udało się?”. Nie! – odpowiedzieliśmy chórem. To i napiwku nie będzie? Nie! Potwierdziliśmy. Zaczęliśmy zbierać się do wyjścia, a wtedy nagle pojawił się nasz kelner (starszy, siwy pan) z pełnymi kieliszkami i oznajmił: - Pal diabli napiwek. Gratuluję pani bystrości. Tutaj właściwie wszyscy nabierają się na mój numer. Zatem ta wódeczka to na przeprosiny.
Na sam koniec, związane z piwem hasło Partii Przyjaciół Piwa. Jedynej organizacji, do której należałem, a to z racji przyjaźni z Januszem Rewińskim, prezesem partii. Nasze hasło brzmiało tak: Wypijesz jedno, drugie piwo, pójdziesz - no może trochę krzywo. A po gorzale - WCALE!
Andrzej Symonowicz