Dziś może jeszcze kilka słów o gastronomii meksykańskiej, tylko z odrobinę innej strony. Meksyk, jak już wspomniałem, to kraj gorący, więc pić się chce. I się pije nie tylko wodę źródlaną zresztą. Ofiary zdarzają się głównie wśród przyjezdnych – o stadach zalanych w drobną kaszkę amerykańskich pętaków na ulicach Acapulco i Cancun już wspominałem. Miejscowe przypadki nadużycia trunków spotkałem tylko raz podczas zwiedzania religijnego centrum Misteków i Zapoteków w Mitla. Akurat miało miejsce coś w rodzaju odpustu i efekty uniesień nie tylko religijnych dało się na ulicach zauważyć. Natomiast naprawdę byłem zdziwiony, gdy podczas narodowego święta Meksyku na centralnym Zocalo Mexico City wśród około 2 milionów ludzi tam zgromadzonych nie widziałem nikogo „przetrąconego”.
Na upały pije się tam bowiem przede wszystkim hektolitry wyciskanych soków i ich różnorodne miksy. Trochę bałem się z początku, pamiętając „zemstę faraona” jaka dopada mnie zawsze po wypiciu takiego soku w Egipcie, ale tutaj nie było żadnych problemów. Do tego mnóstwo różnego rodzaju wód mineralnych dostępnych nawet w najbardziej zapadłej dziurze pośrodku dżungli. Tyle że woda jest droższa od soków mniej więcej o połowę.
Na gorąco – podobnie jak w Europie, pija się przede wszystkim kawę i herbatę. Nic ciekawego zresztą, gdyż dobrej herbaty naprawdę kupić nie można. To, co podają w lokalach to poziom baru dworcowego we Włoszczowej. Reklamowano mi wcześniej oryginalną meksykańską kawę tam rosnącą i wypalaną. Oczywiście kupiłem spory woreczek i już po powrocie załadowałem do ekspresu. Niestety – rozczarowanie. Praktycznie bez aromatu, moc lekkopółśrednia, typowa „americana” jaką pijałem właśnie w Meksyku i ostrzegam przed nią, szczególnie panie. Jedyne doraźnie widoczne skutki jej picia objawiają się bowiem moczopędnie.
Dobra, dobra, już przechodzę do napojów ciekawszych na co, jak wiem, Czytelnicy czekają od początku. Zaczniemy od piwa. Najpopularniejsze jest znane i u nas – „Corona” w cenie od 8 do 50 peso za buteleczkę – w zależności od sklepu i lokalu. Lepsze jest trochę ciemniejsze i mocniejsze „Bohemia” chyba na czeskiej licencji. Klasa wyższa – tylko w lepszych lokalach – to mocne „Solo” – 4,5%. Tak, w Polsce jest to normalne, natomiast w Meksyku to już piwo mocne i rzadziej pijane, gdyż trunek ten traktowany jest tam słusznie jako napój chłodzący a nie „utrwalacz”.
Narodowy napój alkoholowy to … otóż właśnie nie znana powszechnie tequila, lecz metzcal! Tak samo jak tequila wyrabiany z soku agawy w procesie bardzo przypominającym nasze swojskie bimbrownie, tyle że gęściejszy, słodszy i mniej przeźroczysty. W rejonie miasta Oaxaca, gdzie jest głównie produkowany, istnieją setki małych nazwijmy to gorzelni. Przeżyliśmy tu lekko niebezpieczną przygodę, gdy znana mi doskonale pani ze Szczytna szalejąca z aparatem fotograficznym „przytuliła” się do lśniącej rury, którą płynie odparowywany półprodukt i dość dokumentnie oparzyła ramię. Co było robić, dla odwrócenia uwagi podjąłem się spożywania metzcalu w sposób tradycyjny, czyli z limonką, solą i… słynnymi robaczkami, co zostało wielokrotnie uwiecznione na kolejnych zdjęciach i oparzenie jakoś się rozeszło. Robaczki zresztą też okazały się całkiem nieszkodliwe.
Inna przygoda spotkała nas podczas trekingu przez dżunglę w rejonie Palenque. Zamiast atrakcyjnego dwugodzinnego spaceru, mieliśmy dość niebezpieczną wyprawę, gdyż nasza miejscowa przewodniczka zwyczajnie zabłądziła. W dodatku rozszalała się tropikalna burza i w ścianach wody zeszliśmy w ogóle ze wszelkich przetartych ścieżek. Gdy po paru godzinach absolutnie przemoknięci i unurzani w błocie trafiliśmy z powrotem do cywilizacji nic dziwnego, że na kilka następnych godzin utknęliśmy w basenowym barze, gdzie emocje odreagowaliśmy licznymi miejscowymi świetnymi drinkami na bazie tequili. Najpopularniejsza jest oczywiście znana i w Polsce „margerita” z dodatkiem soku pomarańczowego, limonki, lodu i obowiązkowo w szkle o brzegach obtoczonych w soli. Dla bardziej zaawansowanych – El Diablo – drink z Meridy, krwistoczerwony z creme de cassis na bazie tequili blanco. Mniej wymagającym wystarczała Mexicola, czyli meksykańska krewna „Cuba libre” – zwyczajna tequila z colą i lionką. Zresztą przyznać trzeba, że bary meksykańskich lokali są doskonale zaopatrzone, nawet w polską „Wyborową”.
Wiesław Mądrzejowski