Coraz ciekawsze rzeczy dzieją się w naszej polskiej kuchni. Mamy na przykład, gdyby ktoś nie zauważył, kampanię wyborczą. Oj, temat wyjątkowo nieapetyczny! Naprawdę proszę mi wierzyć, ale wyłączam ostatnio telewizor oglądając tylko co ciekawsze transmisje sportowe i programy przyrodnicze. Bo nawet wśród najkrwawszych drapieżników wszelakich gatunków poziom agresji jest zdecydowanie niższy niż wśród kandydatów na wybrańców narodu. Patrzę na to towarzystwo i tak sobie myślę, czego ci ludzie się najedli, że takie teksty puszczają w eter! Musiałbym być maksymalnie głodny, nie jeść przynajmniej przez kilka dni, aby osiągnąć poziom agresji zbliżony do widocznego w przedwyborczych dyskusjach. A nic tak nie łagodzi obyczajów jak dobra kuchnia! Co do niektórych kandydatów to nawet nie mogę ich sobie wyobrazić przy tak sympatycznej czynności jak jedzenie. Jedzenie, a nie wchłanianie paliwa. Picie a nie urzynanie się „kilkoma kieliszkami wina”. Jak nigdy nie ukrywałem, abstynentem nie jestem, dobre trunki w dobrym towarzystwie i we właściwym czasie uważam za niezwykle urocze urozmaicenie doczesnego żywota. Faktycznie, tu p. b. prezydent K. ma rację, jedzenie i picie wśród przyjaciół na Ukrainie do łatwych nie należy, oj nie! Odczułem to na własnej skórze wielokrotnie. Tyle że gdy wyjeżdżałem tam oficjalnie to długoletnie doświadczenie mojej pani w opiece nad naruszonym przyjaźnią mężem pozwalało jej na przygotowanie właściwych zestawów ratunkowych na każdą okazję. To znaczy tuż przed, tuż po i na dobry poranek. Nie moją więc zasługą jest opinia wyjątkowo odpornego na liczne dowody przyjaźni.
Ale wracajmy spod stołu do kuchni. Nie wyobrażam sobie np. ministra marszałka D. biesiadującego godzinami przy dobrze zastawionym stole. Chude toto, chociaż długaśne, dowcipnie złośliwe, żeby nie powiedzieć, że zgryźliwe. Na oko, to wygląda na długoletnie odżywianie stołówkowe, bez krzty kulinarnej fantazji. Po takim jedzeniu to nie pozostaje nic jak tylko senne bajki pisać. Jego przeciwieństwo – minister G. od kolejowych peronów, wygląd ma zacnego sybaryty, dbającego o obfity stół. Tyle że obfity nie znaczy zacny. Tak na oko nie ma chyba specjalnych wymagań. Wystarczy, żeby dużo, tłusto i tanio. W końcu kieleckie do najbogatszych regionów nie należy, więc dobroczyńca świętokrzyski wymagać zbyt wiele nie musi. No, może jak zafunduje Kielcom lotnisko to i nawet świeże małże się pojawią.
Na wyjątkowego smakosza nie wygląda także p. przewodniczący L. Teraz zdrowie i partyjna pusta kieszeń na ekstrawagancje już nie pozwolą. Należy więc przypuszczać, że w najbliższym czasie objawi się jako wielbiciel diet odchudzających a może nawet wegetarianin. Tyle że gdy ma się w oborze chodzące pieczenie z bizona to może być trudne. Szczególnie przy tak intensywnym życiu … powiedzmy towarzyskim.
Gastronomiczne zaufanie wzbudza za to b. Największy Nauczyciel IV RP. Idę o duży zakład, że ten chodzący wzorzec prawdziwe polskiego życia rodzinnego, po tygodniu wytężonej mordęgi politycznej w każdą niedzielę po mszy zasiada przy rodzinnie obłożonym stole, na którym króluje rosół z makaronem, na drugie sztuka mięsa z ziemniakami i surówką, no może czasem schabowy. Do tego kompot ulubiony z suszonych śliwek. I tak trzymać!
Natomiast patrząc na niedoszłego prezydenta T. mam spore obawy, że tylko zdrowie wypracowane ciężko na boisku ratuje go przed wrzodami na żołądku i innym świństwem wynikającym z jedzenia prawie w biegu i byle czego. Zwolnij pan troszkę, może zamiast szybkiego piwa jakieś truskawki ze śmietaną czy bezy á la prezydentowa K.?
Podziw za to mój największy wzbudza jego szerokość p. poseł mecenas K. Wygląda, że potrafi i dużo, i dobrze, i zdrowo, bo jak u imci Zagłoby dowcip posiada bystry a na języku można brzytwę ostrzyć. Na jego dobrodusznej posturze już nie jeden się naciął, co świadczy, że i trunki właściwe oleum do głowy mu jako lżejsze z żołądka podnoszą.
Wiesław Mądrzejowski