Przy okazji zwiedzania zaprzyjaźnionego antykwariatu wpadła mi w ręce książeczka jeszcze nie tak całkowicie stareńka, ale już w latach, bo z 1990 r. zatytułowana "Kuchnia i medycyna". Zajrzałem sobie wieczorkiem do środka, poczytałem i... tylko wrodzony optymizm oraz latami wypracowana odporność na niespodziewane, acz mało pocieszające informacje pozwoliła mi przeżyć jeszcze i ten wieczór, ba, nawet zjeść kolację.

Bo nie ma nic lepszego na smętny nastrój niż coś smacznego na talerzu, albo nawet i dwa "cosie"!

A jakie to informacje tak wstrząsnęły moim obszernym jestestwem, że aż dopiero podwójna kolacja pozwoliła na spokojne zmrużenie oczu? Na początek - "związki przyczynowe między rakami i innymi chorobami przewodu pokarmowego a odżywianiem". Brr! Okazuje się, iż bez błonnika w ilościach mocno konkretnych nie doczekam świtu! A co muszę zjeść, aby nadrobić latami trwające niedokarmienie tym składnikiem? Otóż m.in. śliwki suszone, jabłka, szpinak gotowany, kukurydzę, soczewicę, na szczęście ziemniaki i fasolkę. A najlepiej to w ogóle otręby! Dziękuję za taką dietę, może jeszcze trochę postoję.

No dobrze, przekąsiłem śledzikiem w oleju i czytam dalej. Soli, wiadomo, używać nie należy, szczególnie przy nadwadze (ha, ha, ha!!!). Najwyżej 1 g dziennie. Popłakałem się ze śmiechu, póki co jeszcze na słono, ale jak już wdrożę tę bezsolną dietę, to jak będę płakał? Słodkimi łzami?! Może i warto spróbować. No to przewróciłem kilka stron i czytam dalej. Magnez. O to, to, właśnie! "Niedobór magnezu może spowodować stany niepokoju, zdenerwowania, zniecierpliwienia". Rany, to prawie o mnie! Jako choleryk mam od lat ugruntowaną opinię, nie tylko wśród rodziny. Nareszcie! Przechodzę na dietę magnezową i wszyscy już mają spokój, łącznie z rodziną i Naczelnym "Kurka". No to do dzieła, na początek kakao - cholera, nie znoszę! To może soja? Przez gardło mi to nie przejdzie! Ooo! Kasza gryczana - lubię w każdych ilościach, najlepiej z dobrym gulaszem albo ze zrazami, takimi z wędzonką i kiszonym ogóreczkiem w środku. Tyle, że tam i tłuszczyku niezdrowego co nieco, a i soli też trochę więcej niż 1 gram... No i cóż ty zrobisz człowieku! Nie da rady przejrzeć następnych 150 stron tych dobrych rad bez istotnej szkody dla zdrowia. Psychicznego przede wszystkim. Na frasunek dobry... nie, nic z tych rzeczy. Najlepsza jest gastronomiczna wycieczka! Więc już w następne przedpołudnie w samochód, bo na rower już niestety zbyt zimno, i jazda do Burdąga. Do Burdąga, bo jak pisałem kilka tygodni temu dużo dobrego słyszałem o tamtejszej karczmie pięknie "Jagienką" zwanej.

Było po drodze trochę niepokoju, bo po sezonie większość okolicznych lokali zamknięta została na kłódkę i czeka smętnie przyszłorocznego sezonu. Na szczęście "Jagienka" działa, niezależnie od pory roku i natłoku gości. Lokal jest miły, może jeszcze przyda się trochę uzupełnienia i ocieplenia wystroju, ale to przyjdzie z czasem. Nadrabiają to przemili i uczynni gospodarze. Na początek zupa grzybowa na kurkach, zabielana smietaną. Pycha absolutna. Nic dziwnego, że po wstrząsie spowodowanym lekturą niestosowaną dla młodzieży w moim wieku dopiero druga, spora zresztą, miska tej dobroci doprowadziła skołatane nerwy do stanu życzliwego zadowolenia. Może magnezu w tych kurkach też trochę było? No to teraz czas na pierogi z kapustą i grzybami. Są, a jakże, własnej absolutnie produkcji, o czym świadczy niespotykany gdzie indziej kształt. Podsmażone na lekko chrupko. No to może coś z ryb? Sa, nie można narzekać, sandacz świeży, surówka do tego wiosenna z ogórkiem słodko-kwaśnym i rzodkiewką, palce lizać. Przy okazji z właścicielem pogadać można, o pięknych okolicach, o kuchni takoż, jak to u sympatycznych gospodarzy w gościach bywa. A tu okazuje się, można i ze sobą coś niecoś zabrać, jak słoiczek słuszny przysmażonej sielawy w occie, a i kurek drugi też się znalazł. No to obiecujemy kolejną wizytę, a sobie samemu już więcej nie ryzykować tak niezdrowych lektur.

Wiesław Mądrzejowski

2005.11.09