Dramat w Jerutkach. Longina i Józef Bergowie wraz z czworgiem dzieci w ciągu jednej nocy stracili dach nad głową. Pożar, który wybuchł w niedzielę przed północą strawił niemal doszczętnie ich dom. Spłonęło całe wyposażenie, meble, sprzęt AGD. - Nie chce mi się już żyć – mówi ze łzami w oczach pani Longina.
JĘZORY OGNIA
Ostatnie dni upłynęły w powiecie pod znakiem tragicznych w skutkach pożarów. Najpierw gimnazjum w Wielbarku, a kilka dni później dramat wielodzietnej rodziny z Jerutek. W niedzielę 6 marca tuż przed północą Józef Berg poczuł wydobywający się ze strychu domu dym, a potem zauważył u góry jęzory ognia. Obudził żonę i czworo dzieci, każąc im szybko opuścić palący się budynek. Sąsiedzi zaalarmowali straż pożarną i policję.
- Kiedy dotarliśmy na miejsce, paliła się już cała powierzchnia dachu – mówi st. kpt. Jacek Baczewski, zastępca komendanta powiatowego PSP w Szczytnie. Do walki z żywiołem skierowano trzy zastępy straży z JRG Szczytno, OSP Świętajno i Spychowo. Gaszenie pożaru trwało sześć godzin. Strażacy wynieśli z palącego się budynku część wyposażenia oraz ewakuowali trzy psy. Niestety, dom niemal doszczętnie spłonął i obecnie nie nadaje się do zamieszkania.
CHCĄ WRÓCIĆ NA SWOJE
Rodzina Bergów tuż po tragicznej nocy znalazła schronienie u sąsiadów. Wójt gminy Świętajno, Janusz Pabich, który był na miejscu pożaru, zapewnił pogorzelcom dwupokojowy lokal w budynku biblioteki w Świętajnie.
- Straciliśmy dorobek całego życia. W tym domu mieszkałam od 37 lat – mówi ze łzami w oczach Longina Berg. Ani ona, ani jej mąż nie pracują. Utrzymują się z zasiłku pielęgnacyjnego. Budynek po pożarze przypomina pobojowisko – spalone sprzęty, zniszczone meble, ubrania, rzeczy codziennego użytku. Zarwane sufity, sterczące w górze popalone resztki elementów dachu, a do tego wszechobecny swąd spalenizny.
- Wszystko, co mieliśmy, kupowaliśmy na raty. Trzy lata temu wymieniliśmy okna, a teraz nie zostało nam praktycznie nic – żali się kobieta. Wraz z nią, jej mężem oraz czworgiem dzieci w wieku od 9 do 16 lat mieszkał tu jeszcze jej ojciec. Od kilku dni leży jednak w szpitalu.
- Dobrze, że tego nie widzi, bo chyba dostałby zawału – mówi pani Longina. Jej największym marzeniem jest odbudowa spalonego domu. Na razie jednak nie wiadomo, czy obiekt kiedykolwiek będzie nadawał się do użytku.
- Chcę wrócić na swoje. Tyle lat tu żyłam, przyzwyczaiłam się do tego miejsca – płacze kobieta. Na razie nie wiadomo, co było przyczyną pożaru. Józef Berg przypuszcza, że mogła zawinić stara instalacja elektryczna. Wartość strat oszacowano wstępnie na 100 tys. złotych.
Nie był to jedyny pożar, z jakim w nocy z niedzieli na poniedziałek walczyli strażacy w gminie Świętajno. W Spychowie na ul. Leśnej zapalił się opuszczony drewniany barak. Ogień ugaszono. Przyczyny pożarów ustala teraz policja.
(ew)/fot. M.J.Plitt