Z niskiej grzędy wyraźnie widać niskie sprawy. Takie widocznie są fizyczne prawa natury. Oj, dużo tych niskich spraw, tylko jakże tu pisać o nich w felietonie. Wiadomo, że człowiek człowiekowi wilkiem jest… – no i gdzie tu miejsce dla baranka? Mimo że kraj przecież katolicki!
Siłą rzeczy zajmuję się wieloma tematami. Przede wszystkim - zawód projektanta, a zatem kontakt z licznymi klientami adaptującymi w okolicy Szczytna swoje domostwa. Dalej praca w Muzeum Mazurskim; co prawda na pół etatu, ale dość intensywna. Wreszcie działalność w Towarzystwie Przyjaciół Muzeum, które obecnie z uporem walczy z przeciwnościami losu, aby rozpocząć stałą, cykliczną działalność klubu „Stara Kotłownia”. No i na koniec normalna praca artystyczna – coś namaluję, coś narysuję, czy napiszę. W dodatku wszystko to „okrakiem” między Szczytnem i Warszawą. Jedyne, czym nie zajmuję się nigdy, to polityka. Ale bacznie obserwuję tę sferę działalności.
Od niedawna uprzedzają mnie ludzie inteligentni, zajmujący się konkretnymi sprawami, że oto zbliża się czas miejscowych wyborów, zatem wkrótce zacznie się… Co niby ma się zacząć? Ano donosicielstwo, szukanie afer (co oznacza nie tyle szukanie, ile prowokowanie ich i wymyślanie), kłamliwe oczernianie i ogólnie – walka poniżej pasa. I nic już nie będzie znaczyć katolickie „nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”, czy choćby ludowe „ nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”.
Takie przepowiednie usłyszałem od kilku naprawdę zacnych obywateli miasta Szczytno (nie polityków!), toteż zacząłem bacznie wsłuchiwać się i przyglądać.
I oto co zauważyłem. Ano odniosłem wrażenie, że daje się już odczuć wzmożony ruch „piesków”. Co to (kto to) są pieski? Otóż jest to grupa ludzi nijakich i mało znaczących, ale wiernych i oddanych, ponieważ coś im obiecano. Wielcy tego świata, czy choćby miasta, nie poniżają się do bezpośrednich kłamstw i pomówień. Oni od tego mają tych swoich „piesków”. Takiemu obiecano lukratywną posadę, pouczając jednocześnie jakie „prawdy” ma głosić i on głosi. Nawet wydaje mu się, że w to wierzy – tak silna jest chęć przyszłego awansu. I w ten sposób rozpowszechniane oszczerstwa osłabiają potencjalnego przeciwnika naszego politycznego gracza i zwiększają jego przyszłe szanse. On zresztą do wyborów stanie niepokalany i z podniesionym czołem. A co z „pieskiem”? Najczęściej zostanie sprzedany, czyli poświęcony w imię wielkich spraw. No może ktoś, w nagrodę, zabierze go na zagraniczną wycieczkę?
Zostawmy politykę i te niskie, przyziemne sprawy. W końcu to ma być felieton, a nie rozprawa o patologii walki o władzę. Ale skoro zaczęliśmy o ludziach złych, to sięgnijmy teraz do tych najgorszych. Zahaczmy o sprawy mafii! Warszawskiej mafii!
Wiem, że w takim mieście jak Szczytno, połowa wykładowców miejscowej uczelni ma wiedzę w tym temacie nieporównywalnie większą od mojej. Ale ja chcę tylko wspomnieć o własnym zetknięciu się ze sprawą, a to wyłącznie dla zaciekawienia czytelników.
Na początku lat dziewięćdziesiątych uruchomiliśmy słynny później warszawski nocny klub „Scena” (piszę „uruchomiliśmy”, bowiem byłem klubu współprojektantem, ale naprawdę, to uruchamiali „Scenę” jej właściciele, czyli Jurek Gruza – reżyser i Tatiana Sosna-Sarno – aktorka). Wówczas tego rodzaju lokale były pod ścisłą kontrolą grup przestępczych, które bez pardonu wymuszały haracz bijąc, demolując, a nawet – bywało – zabijając. Gruza z ekipą postanowili nie poddać się „opiece” mafii i znaleźć właściwą ochronę. W tym czasie odszedł ze służby w Komendzie Policji Miasta Warszawa szef grupy specjalnej, wykształcony w Kanadzie antyterrorysta (jeden z pierwszych w Polsce tej klasy), o pseudonimie Jerry. Jerry, na prośbę właścicieli klubu, zorganizował specjalną drużynę ochroniarską złożoną z byłych swoich podwładnych - i to wyłącznie tych, którzy w akcjach policyjnych już strzelali do ludzi. Skuteczność tej grupy była porażająca. O spotkaniu grupy mafijnych żołnierzy z ekipą Jerry’ego, gdy przyjechali do „Sceny” po haracz, opowiada się do dziś i jest to temat na osobny felieton.
A teraz pointa. Wkrótce grupa Jerry’ego stała się znana i niemal każdy nocny klub, który było na to stać, wynajmował tychże ochroniarzy. Dzisiaj nie można otworzyć w Warszawie żadnego większego lokalu bez opieki Jerry’ego. Po prostu strach! Trzeba mu płacić i tyle! Albo mafii, albo jemu.
Haracz?!
Znam Jerry’ego. Pseudonim mu zmieniłem - naprawdę brzmi inaczej. Lubię faceta, ale nie zmienia to treści pytania z poprzedniego akapitu.
Andrzej Symonowicz