Było kiedyś takie powiedzonko: „są gusta i guściki”. No właśnie!
W poprzednim felietonie przeciwstawiłem jednoosobowej instytucji architekta decyzyjne ciało zbiorowe, które w PRL nosiło nazwę „Komisja Rzeczoznawców”. Był to zespół złożony z artystów różnych specjalności, którzy (każdy indywidualnie) otrzymali od Ministra Kultury i Sztuki patent rzeczoznawcy w reprezentowanej przez siebie dziedzinie. We wszystkich miastach polskich, przedsiębiorstwa realizujące jakiekolwiek zadanie o charakterze publicznym, miały obowiązek przedstawić projekty owego zamierzenia do wiążącej oceny owego gremium. W każdym wojewódzkim mieście pracował taki zespół. W Olsztynie przy państwowym przedsiębiorstwie „Pracownie Sztuk Plastycznych” (PSP).
W latach siedemdziesiątych, kiedy projektowałem niektóre realizacje dla północnych miast jak Nida-Ruciane, czy Mikołajki, musiałem przyjeżdżać z Warszawy do Olsztyna, aby uzyskać akceptację swoich pomysłów u rzeczoznawców miejscowych. Pamiętam, że wysokiej komisji przewodniczył ówczesny dyrektor Olsztyńskiego Oddziału PSP - pan Raube.
W PRL żaden projekt architektoniczno-plastyczny nie mógł być skierowany do realizacji bez akceptacji Komisji Rzeczoznawców w swoim regionie. Niektóre projekty - te bardziej znaczące - przesyłano do Warszawy, do komisji nadrzędnej, która zbierała się w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Cały ten system miał gwarantować właściwe wydatkowanie publicznych pieniędzy. Zapobiec marnotrawieniu ich na artystyczne fanaberie miejscowych bonzów. Decydent zarządzał wszędzie - z jednym wszelako wyjątkiem. Decyzje, w których miałby opierać się na własnym, artystycznym guście, odebrano mu. Oczywiście tylko tam, gdzie jego wrażliwość miałaby decydować o wydatkach.
Przed wiekami jego wysokość Król, gdy decydował o postawieniu monumentalnego kościoła, długo poszukiwał właściwego artysty. Artysty wielkiego. Takiego, który gwarantowałby władcy powstanie dzieła wiekopomnego, świadczącego na zawsze o jego wielkości i chwale. Król miał na to czas. Na ogół panował długo - dożywotnio. Wybór artysty był zatem staranny, a proces powstawania dzieła stosowny do spodziewanego efektu.
Dzisiaj decydentem jest osoba wybrana na kilkuletnią kadencję. Też chciałaby zostawić po sobie coś znaczącego. Ale czas goni. Jeśli nie zmieści się z realizacją przedsięwzięcia w swoim czasie, to splendor otwarcia obiektu przypadnie następcy. Zatem zawsze decydent ów będzie podświadomie dążył do realizacji „na skróty”. Aby tylko zmieścić się w swojej kadencji. Stąd decyzje nie do końca przemyślane i bez odpowiednich konsultacji. Niedopracowane z braku czasu oraz wątpliwe artystycznie. Wszędzie! To samo dotyczy Stolicy, to samo miast takich jak Szczytno. O różnych negatywnych przykładach, zwłaszcza w Szczytnie, zdarzało mi się już pisać - nie będę zatem się powtarzał. Niemniej problem dotyczy całego kraju i warto podjąć dyskusję na temat wzmocnienia kompetencyjnego dzisiejszych decydentów.
Przypominam, że temat rozpoczęliśmy od rozważania na temat roli niegdysiejszego architekta miejskiego i pytania, czy nie należałoby takiej funkcji przywrócić. Otóż wydaje mi się, że nie. Jestem za stałym, doradczym ciałem zbiorowym. Wprawdzie doradczym, ale o kompetencji zatrzymania realizacji w rażących przypadkach nieudolności artystycznej. Tak drastyczna decyzja nie może jednak opierać się na subiektywnej ocenie jednej osoby - choćby największego twórczego autorytetu. Już raczej kilkorga takich autorytetów!
W Warszawie o funkcję Prezydenta Miasta ubiegać się będzie Czesław Bielecki - architekt. Architekt dobry, a nawet bardzo dobry. Uznany autorytet w swojej dziedzinie. Znam go i szanuję. Niemniej ewentualne objęcie przez niego funkcji prezydenta miasta budzi we mnie pewne obawy. Znam Czesława i wiem jak upartym i autorytarnym jest człowiekiem. Czy zatem w Warszawie, pod jego rządami, znajdzie się miejsce dla innych autorytetów? Równie uznanych, ale o odmiennych poglądach? Czy wielka osobowość Czesława nie przytłoczy twórczości innych warszawskich artystów?
I oto dylemat. Czy lepszy jest decydent bez kompetencji, czy jednoosobowy, kompetentny, ale zarozumiały guru. A wybrany tylko na cztery lata.
I dlatego jestem za solidnie przygotowanym urzędnikiem, który potrafi stworzyć własne, znaczące zbiorowe ciało doradcze, a co więcej POTRAFI KORZYSTAĆ Z JEGO PORAD. I niech wówczas decyduje!
Andrzej Symonowicz