O tym, że wędkowanie na zamarzniętych akwenach jest bardzo ryzykownym hobby, nikogo nie trzeba przekonywać. Potwierdza to historia opowiedziana nam przez Jacka Horoszkiewicza, mieszkańca Jedwabna, na co dzień wykładowcy w WSPol., któremu cudem udało się uratować kolegę, tonącego w lodowatej wodzie.

O włos od tragedii

CIENKI LÓD

W niedzielę 15 stycznia pan Jacek wybrał się na ryby w towarzystwie znajomego z Warszawy, który ma domek w pobliżu jeziora Kośno. Ponieważ ryba nie brała, około 10 rano postanowili wracać. W pewnym momencie kolega został nieco w tyle.

- Kiedy znajdowałem się już 150 metrów od niego, usłyszałem wołanie o pomoc - opowiada Jacek Horoszkiewicz.

Okazało się, że jego znajomy wszedł na lód w miejscu, gdzie z jeziora wypływa mały strumyczek i tafla jest zdecydowanie cieńsza niż gdzie indziej. Pan Jacek od razu ruszył na pomoc, nie dysponował jednak żadnym sprzętem ratowniczym oprócz cienkiej linki rybackiej, którą w podobnych wypadkach zwykł nosić przy sobie.

- Podbiegłem do miejsca, gdzie wpadł kolega i rzuciłem mu linkę - relacjonuje.

Niestety, ten środek okazał się niewystarczający. Pechowy wędkarz okręcił sobie linkę wokół dłoni, co powodowało, że przy każdym mocniejszym szarpnięciu boleśnie się ranił. Poza tym, jako mężczyzna słusznej postury, po nasiąknięciu wodą ważył za dużo, aby można go było wyciągnąć w pojedynkę. Sytuacja wyglądała więc naprawdę dramatycznie.

NIEOCZEKIWANA POMOC

Nagle na lodzie pojawiło się dwóch ludzi. Jeden z nich miał przy sobie siekierkę, przy pomocy której można było wyrąbać w lodzie szczeliny dla zaparcia nóg. Mimo to wędkarza nie udawało się wydobyć na powierzchnię.

- Myślałem, że to koniec. Kolega był już całkiem zdrętwiały. Przebywał w wodzie od dziesięciu minut - relacjonuje pan Jacek.

Po paru minutach akcja przyniosła wreszcie efekt.

Mężczyzna był już całkiem siny. Z trudem udało się go donieść do jedynych nad Kośnem zabudowań.

- Kiedy tam przyszliśmy, trwała akurat impreza poprawinowa po urodzinach syna właścicielki domu. Szybko przebraliśmy kolegę w suche ubranie i napoiliśmy gorącą herbatą. Po dwóch godzinach zaczął dochodzić do siebie - opowiada Horoszkiewicz.

BEZ ZBĘDNEGO RYZYKA

Po tej dramatycznej przygodzie Jacek Horoszkiewicz stwierdził, że nie zdążył podziękować dwóm mężczyznom, którzy przyszli mu z niespodziewaną pomocą.

- Żałuję, że nie miałem okazji tego zrobić. Gdyby nie oni, mogłoby dojść do najgorszego - mówi.

Deklaruje, że mimo tych silnych przeżyć nie zrezygnuje z zimowego wędkarstwa.

- To moja pasja. Ale zdarzenie zapamiętam do końca życia - przyznaje.

Wojciech Kułakowski

2006.01.25