Od kilku dni na naszym mazurskim niebie możemy podziwiać klucze żurawi. Te piękne ptaki zbierają się na mokradłach, tam tańczą i nawołując charakterystycznym trąbieniem zwanym klangorem szykują do odlotu. Lecące żurawie podziwiałam wielokrotnie, spacerujące po łące też.
Zawsze mam w pogotowiu aparat, ale nigdy nie udało mi się ich sfotografować. Natomiast kolega Józef pochwalił się, że zatrzymał w kadrze liczną grupę tych płochliwych ptaków. W prosty sposób sprowokował do rozmów o lataniu samolotem, bo skoro żurawie odleciały, to i my możemy. Jednym słowem odloty i samoloty stały się celem naszej niedzielnej, rowerowej wyprawy – pojechaliśmy na lotnisko do Szyman. Ze Szczytna do Portu Lotniczego Mazury nie jest daleko, dlatego też chwilkę po 11-tej byliśmy na miejscu. Architektonicznie piękna bryła, wspaniale wkomponowana w otoczenie powitała nas przyjaźnie tańczącymi promieniami słońca. Ten blask, tak nas olśnił, że szukając miejsca na rowery, przegapiliśmy drewnianą kłodę przemienioną w stojak na rowery. Zafascynowani miejscem ustawiliśmy pospiesznie jednoślady i weszliśmy do pachnącego wielkim światem wnętrza. Na nasze powitanie metalowe, zaklęte w pomnik żurawie radośnie zaklangorzyły. Teraz mogłam do woli fotografować dostojne ptaki, bo choć gotowe do odlotu, to cierpliwie dające pierwszeństwo podróżnym. Jedni z nas windą, inni schodami dotarliśmy na taras widokowy, a tam za szybą na płycie startowej... prawdziwy samolot czekający na podróżnych odlatujących do Berlina. Nie pierwszy raz byliśmy na lotnisku, ale tym razem po raz pierwszy udawaliśmy, iż jesteśmy pasażerami i czekając na odprawę usiedliśmy na kanapach zajadając słodkości. Pstrykałam zdjęcia, a jeden z kolegów spytał, czy ja z tych zdjęć gotuję zupę, bo nigdy nie widział ich w wersji papierowej. I chyba nie zobaczy, bo za każdym razem zrzucam do komputera i tyle. To prawda, że robię dużo fotek, ale w taki sposób utrwalam i ocalam od zapomnienia te wszystkie chwile. Chociaż przyznam szczerze, gdy zobaczyłam na tarasie widokowym puste sztalugi, to pomyślałam, że faktycznie warto byłoby wybrać kilkanaście charakterystycznych fotek z różnych wypraw i zrobić z nich fotogramy. Zamarzyłam też o locie do Krakowa, tam wybrałabym się do Muzeum Narodowego i obejrzała obraz Józefa Chełmońskiego „Odlot żurawi”. Tymczasem z samolotem w tle sfotografowałam się. Wskakując na stalowe rumaki poczuliśmy się jak wolne ptaki, bo dla nas każda niedziela odlotową przygodę zawiera.
Grażyna Saj-Klocek