Znane i nieznane karty z życia Zbigniewa Sobieszczańskiego.
Dalszy ciąg wspomnień pielęgniarek, które pracowały wraz ze Zbigniewem Sobieszczańskim w szczycieńskim szpitalu.
Dalszy ciąg wspomnień pielęgniarek, które pracowały wraz ze Zbigniewem Sobieszczańskim w szczycieńskim szpitalu.
TRUDNE DNI
Ostatnie miesiące życia Zbigniewa Sobieszczańskiego zbiegły się z wprowadzeniem stanu wojennego. Będący po kilku zawałach lekarz przeżywał to, co się wówczas działo. Do tego doszedł jeszcze niepokój o syna Zbigniewa, mieszkającego w Gdańsku działacza "Solidarności".
- Pewnego dnia Zbyszek zadzwonił do ojca i prosił, by w razie czego zajął się jego żoną - wspomina Barbara Brzózy.
Zbliżało się Boże Narodzenie.
- Pytałyśmy doktora, czy przypadkiem nie potrzebuje czegoś na święta. Odpowiedział jak zawsze w swoim stylu, że ma wszystko, czego mu trzeba, choć tak naprawdę nie miał prawie nic. Od razu coś mu zorganizowałyśmy, bo on sam nie umiał się o siebie troszczyć - opowiadają pielęgniarki.
W Wigilię przyszedł do pracy bardzo radosny. Okazało się, że odwiedziły go dzieci.
NIEWYPOWIEDZIANE SŁOWA
Długotrwały stres i napięcie zrobiły jednak swoje. W nocy Zbigniew Sobieszczański przeszedł kolejny zawał. Pielęgniarki z chirurgii nieustannie pełniły dyżur przy chorym. Nie brały jednak pod uwagę najgorszego. Tymczasem lekarz z oddziału wewnętrznego ostrzegał, że 7-8 doba po zawale będzie decydująca. Nadszedł 31 grudnia 1981 roku. Pielęgniarki umówiły się, że o północy przyjdą złożyć doktorowi życzenia. Nie zdążyły już tego zrobić, mimo że trzymał dla nich w szpitalnej szafce butelkę szampana. Na wieść o pogorszeniu się stanu chorego, nie bacząc na godzinę milicyjną, zbiegły się do szpitala. Ostatnią prośbą doktora było to, by kroplówkę podłączyła mu pielęgniarka z chirurgii. Dyżur pełniła akurat Barbara Olbryś.
- Kiedy dobiegłam do sali, w której leżał, trwała reanimacja. Do dziś, po tylu latach wracam pamięcią do tamtej nocy i zastanawiam się, co chciał mi wtedy powiedzieć.
Kiedy ciało doktora spoczęło w szpitalnej kaplicy, wybiła północ. Pielęgniarki, z którymi przez lata pracował na chirurgii czuwały przy nim do rana.
- Mimo upływu czasu wciąż czuję, że ciągle jest obecny w moim życiu - mówi Barbara Brzózy. Jej koleżanki mają podobne zdanie.
- Do dziś jest dla mnie wzorem przełożonego. Tego, jak powinien odnosić się szef do swoich podwładnych, jak traktować kobiety, jak szanować każdego, niezależnie od jego stanowiska czy wykształcenia - mówi Grażyna Archacka.
Z kolei Mirosława Zapadka, dziś pielęgniarka środowiskowa podkreśla, że umiał stworzyć niezapomnianą atmosferę w pracy.
- Dziś w jednej chwili rzuciłabym wszystko, żeby tylko wrócić do tamtych czasów i tamtego klimatu na oddziale - mówi.
KAMIEŃ I ULICA
Z czasem wśród współpracowników doktora i osób blisko z nim związanych zrodziła się inicjatywa upamiętnienia jego osoby. Okazją ku temu stało się spotkanie w Chacie Mazurskiej zorganizowane przez doktora Wenantego Lewalskiego w 40. rocznicę przybycia Zbigniewa Sobieszczańskiego do Szczytna. Było to w 1993 roku. Barbara Brzózy przypomniała wtedy, że po śmierci żony doktor często myślał o tym, gdzie zostanie pochowany. Z jednej strony chciał być posłuszny ostatniej woli małżonki, która spoczęła w rodzinnych Siedlcach, z drugiej czuł wielką więź ze Szczytnem.
- Tu miał przyjaciół i znajomych, tam - nikogo z bliskich. Ostatecznie jednak spoczął w Siedlcach. Tymczasem w Szczytnie brakowało miejsca, gdzie można by się zatrzymać i wspomnieć naszego dyrektora, zapalić znicz czy położyć kwiaty - mówi Barbara Brzózy.
To właśnie ona oraz doktor Lewalski są inicjatorami postawienia pamiątkowego kamienia przy szpitalu. Oni także zaproponowali, by dawną ulicę Parola usytuowaną w pobliżu szczycieńskiej lecznicy nazwać imieniem Zbigniewa Sobieszczańskiego.
- Trafiliśmy na dobry moment. Akurat zmieniano nazwy w związku z przeobrażeniami w kraju. Parol poszedł do lamusa, a w jego miejsce patronem ulicy został doktor - mówi Barbara Brzózy.
Pielęgniarki pracujące przez lata ze Zbigniewem Sobieszczańskim osobiście odwiedzały mieszkańców, zbierając podpisy popierające tę inicjatywę.
- Spotykałyśmy się z akceptacją pomysłu. Nikt nie protestował, może tylko niektórzy byli niezadowoleni, ale wynikało to raczej z konieczności zmiany w dokumentach - mówią.
Kilka lat temu tablica na kamieniu upamiętniającym doktora Sobieszczańskiego została odnowiona przez jego syna, Zbigniewa.
Ewa Kułakowska
2007.02.07