Śnieżny i mroźny był styczeń 1945 roku. Po Nowym Roku siarczyste mrozy skuły ziemię, śnieg skrzypiał pod nogami nielicznych przechodniów idących ulicami miasta. Wielu mieszkańców, słysząc narastający w połowie miesiąca huk artyleryjskich dział, od którego drżały szyby w oknach, pospiesznie, wszystkimi możliwymi środkami lokomocji opuszczało miasto. Byli jednak wciąż tacy, którzy sądzili, że powtórzy się historia z sierpnia 1914 roku i wróg zostanie powstrzymany, co głosiła oficjalna hitlerowska propaganda.
Spóźniona ewakuacja
Niestety, historia nie zawsze się powtarza. Gdy 18 stycznia Armia Radziecka zajęła część powiatu nidzickiego i rozgorzały walki o miasto, władze wydały wreszcie rozkaz ewakuacji. Niestety, za późno. Od rana 19 stycznia eskadry samolotów z czerwoną gwiazdą na skrzydłach atakowały miasto. Dwudniowe, nieustanne naloty przyniosły olbrzymie straty materialne i krwawe żniwo. Gdy tłumy ludzi z braku innych środków lokomocji podążyły na dworzec kolejowy, rozegrał się tam prawdziwy dramat. Atakujące z niskiego pułapu bombami i seriami z karabinów maszynowych szturmowe samoloty łatwo trafiały w cel. Kłębiący się na torach i peronach ludzie ginęli rażeni pociskami. Ponad sto osób zabitych zniesiono o zmroku do poczekalni, setki rannych odwieziono do opuszczonego już częściowo przez personel i nieogrzewanego szpitala.
Był hotel...
Ciężkie naloty radzieckiego lotnictwa trwały jeszcze cały następny dzień. Obrona przeciwlotnicza nie istniała, mimo że na lotnisku w Szymanach stało kilkanaście myśliwców. Niestety, bez paliwa. Bomby spadały na gmach urzędu pocztowego i domy w pobliżu rzeźni miejskiej. Wiele budynków stojących na głównych ulicach miasta Kasserstrasse i Markstrasse (dziś ul. Polska i Odrodzenia), stanęło w płomieniach. Bomby przeznaczone na ratusz zniszczyły stojący na rogu Passenheimestrasse piękny trzypiętrowy hotel (dziś ul. Kościuszki).
Płonące Szczytno
Nikt pożarów nie gasił. Straż pożarna opuściła już miasto. Ogień przeniósł się na sąsiednie budynki. Omijając płonące domy, tłumy ludzi dążyły w kierunku dworca kolejowego, w ucieczce widząc jedyny ratunek przed zagładą.
W tej makabrycznej scenerii, w ogólnym chaosie i zamieszaniu czekano na pociągi, które miały wywieźć uciekinierów z tego piekła. A pociągów nie było, podobne sceny jak w Szczytnie działy się w całych Prusach Wschodnich. Dwa potężne pancerne zagony Armii Radzieckiej parły spod Różana i spod Serocka na północ. W okrążeniu znalazła się armia niemiecka i setki tysięcy uciekinierów. 23 stycznia dywizje radzieckie zdobyły Elbląg, kocioł okrążenia został zamknięty, a w nim miotały się zdezorientowane setki tysięcy cywilów i żołnierzy.
Pociąg - wybawienie
Cały dzień w niedzielę 21 stycznia 1945 roku tłumy ludzi na peronach dworca oczekiwały na wymarzony pociąg. Towarzyszyły temu mróz, łuny dalekich i bliskich pożarów, kanonada artylerii od strony Nidzicy i Wielbarka.
Zapadł już zmrok, gdy od strony Olszyn rozległ się gwizd parowozu. To zelektryzowało tłum. Ludzie chwytali swoje walizki i węzełki, wypatrując zbawczego pociągu. Ten nie dotarł do dworca - w obawie przed lotniczym atakiem, zatrzymał się w pobliżu rampy przeładunkowej tartaku. Spanikowany tłum rzucił się biegiem w jego kierunku.
Krótki skład
Skład był krótki. Jeden wagon osobowy, jedenaście krytych wagonów towarowych i dwie platformy, to było wszystko. W mgnieniu oka wagony zapełniły się, a ludzi wciąż przybywało. Spóźnionym zostały tylko platformy. Około północy pociąg ruszył. Ostatni pociąg. Dwa dni później radzieckie oddziały wdarły się do Szczytna.
Początek Odysei
Nad ranem transport dotarł do Biskupca i oblegany przez miejscowych uciekinierów ruszył w kierunku Reszla. Kilka kilometrów przed stacją pociąg stanął, dalszą drogę blokowała wykolejona lokomotywa. Co dalej? Stojący w lesie, pełen ludzi skład stać się mógł w każdej chwili obiektem ataku lotnictwa. Na polecenie siedemnastoletniego chłopca, który z braku mężczyzn objął komendę nad transportem, tłum opuścił wagony i skrył się w lesie. W ostatniej chwili. Wkrótce nad pociągiem zjawiły się radzieckie szturmowce i rozpoczęło się piekło.
Wykolejona lokomotywa leżała na torach. Maszynista zdecydował się na powrót do Mrągowa, stąd skierowano pociąg okrężną drogą przez Korsze i Lidzbark Warmiński do Królewca. Tu nowe tłumy ludzi zaczęły szturmować wagony, na stacji stało już kilkadziesiąt wypełnionych uciekinierami pociągów. Niektóre z nich tkwiły tu już od tygodni. Dworzec wyglądał jak wielki obóz, atakowany ciągle przez radzieckie bombowce. Mróz trzymał, szerzył się głód. Jedyne zaopatrzenie, które udało się zdobyć samozwańczemu komendantowi pociągu, to worek cukierków - dla całego transportu.
W oblężonym Malborku
Kilkanaście kilometrów od centrum Królewca trwały ciężkie walki z atakującymi dywizjami radzieckimi. Część transportów z uciekinierami kierowano do niezajętych jeszcze przez Rosjan portów bałtyckich, później już tylko nad Zalew, skąd odpływały statki do Rzeszy.
Ciężkie walki trwały także pod Malborkiem, gdzie kontratak dywizji generała Hosbacha usiłował wyrąbać lukę w żelaznym pierścieniu okrążenia. Gra toczyła się o najwyższą stawkę, setki tysięcy stłoczonych w towarowych wagonach uciekinierów oczekiwało z zapartym tchem wieści z frontu.
Po zaciekłych walkach wojska niemieckie przerwały łańcuch radzieckiego okrążenia. W powstałą dzięki temu lukę pchano dosłownie jeden za drugim czekające na dworcu kolejowym w Królewcu pociągi.
Ruszył wreszcie i ostatni pociąg ze Szczytna, oblepiony ze wszystkich stron nowymi uciekinierami. Ich los był przesądzony. Przy trzaskającym mrozie zamarzali i spadali na tory pod koła.
Szczycieński skład zatrzymał się na moście nad Nogatem w Malborku. Wokół linii kolejowej trwały zaciekłe walki. Radzieckie dywizje pancerne i piechota usiłowały za wszelką cenę złączyć zerwane ogniwo łańcucha okrążenia. Wyczerpane jednostki niemieckie, pozbawione broni pancernej i pomocy lotnictwa, desperacko odpierały nacierających Rosjan. Pozwalało to na przepuszczenie jeszcze pewnej ilości pociągów ewakuacyjnych. Przewaga sił radzieckich była jednak tak wielka, że linia "ostatniej nadziei" mogła być w każdej chwili przerwana. Na szczęście dla uciekinierów zmieniła się pogoda. Śnieżyca, która rozszalała się w międzyczasie, wykluczyła z walki radzieckie lotnictwo.
Most, na którym stał pociąg, był zaminowany. Pomimo straszliwego tłoku w wagonach panowała śmiertelna cisza, zakłócana jedynie docierającymi raz z bliska, to znów z dala odgłosami walki.
Godziny ciągnęły się jak wieki, wreszcie pociąg powoli ruszył, szczęśliwie przejechał przez most i ponownie stanął. Wielu ludzi wysiadło, by choć na chwilę odetchnąć świeżym powietrzem.
Palenie mostów
Walki o most na wschodnim brzegu nasiliły się, Rosjanie za wszelką cenę usiłowali go zdobyć. Gdy kilka zabłąkanych pocisków eksplodowało wokół pociągu, uciekinierzy błyskawicznie skryli się znów w wagonach. Wreszcie ziemia zadygotała, gigantyczny słup ognia strzelił w niebo i przęsła runęły do rzeki. Ostatnie połączenie Prus Wschodnich z Rzeszą zostało przerwane.
Po kilku godzinach postoju, gdy przepuszczono długi szereg stojących z przodu transportów, pociąg powoli ruszył dalej. Piekło wojny chwilowo zostało z tamtej strony rzeki.
Przystanek Rostock
Po całonocnej podróży, nad ranem, pociąg wtoczył się na peron w Szczecinie-Dąbiu. Zarządzono dłuższy postój. Wyczerpani głodem, tłokiem i strachem uciekinierzy dostali po dwóch tygodniach podróży po kubku ciepłej kawy i kawałku chleba.
Wokół panował spokój, kto przeżył tę hekatombę, czuł się uratowany. Po dłuższym postoju pociąg wyruszył dalej na zachód w głąb Rzeszy, wreszcie dotarł do Rostocku. Tu transport rozwiązano. Pasażerowie ostatniego pociągu ze Szczytna znaleźli się w bezpiecznym miejscu. Niestety, nie wszyscy. Wielu trudów podróży nie zniosło.
Nemezis dziejowa wyrównywała rachunki - płacili je jednak nie ci, którzy zawinili.
Zbigniew Janczewski
2005.01.19