Międzysąsiedzkie konflikty mieszkańców ul. Broniewskiego rozgorzały na dobre po nieszczęśliwym wypadku, który miał miejsce miesiąc temu. Nie zaszczepiony przeciw wściekliźnie pies pogryzł trzynastoletniego chłopca. Dziecku nic już nie grozi, bo pies okazał się zdrowy, ale historia ma swój dalszy ciąg. Ktoś podłożył czworonogowi truciznę. Zwierzę zdechło po dwóch dniach męczarni.
Był zdrowy ale przeszkadzał
O agresywnym "Oczku" pisał "Kurek" trzy tygodnie temu. Pod koniec sierpnia pies zaatakował i pogryzł trzynastoletniego chłopca. Nie był szczepiony przeciw wściekliźnie i rodzina dziecka najadła się strachu czekając na wyniki badań, ale nieprzyjemna historia zakończyła się szczęśliwie. Pies był zdrowy. Weterynarz zaaplikował mu szczepionkę przeciw wściekliźnie, a właściciele kupili specjalne szelki, żeby nie zrywał się z łańcucha. Jak się jednak okazuje, "Oczko" nadal komuś przeszkadzał. I ów "ktoś" postanowił raz na zawsze rozwiązać problem uciążliwego czworonoga.
Kto to zrobił?
Kilka dni temu właścicielka "Oczka" zadzwoniła do redakcji "Kurka".
- Ktoś mi psa otruł! Dwa dni cierpiał w okrutnych męczarniach, aż w końcu zdechł. Pewnie ktoś mu podłożył truciznę - żaliła się Anna Kwiatkowska.
Podejrzewa tych, którym "Oczko" najbardziej przeszkadzał.
- Jedna sąsiadka ciągle narzekała, żebym w końcu coś z tym psem zrobiła. O swoje dziecko się bała. Ale po tym, jak o psie napisano w "Kurku", był już mocno uwiązany. To za co taka śmierć go spotkała? Za to, że pilnował domu, szczekał? - pyta roztrzęsiona właścicielka.
Sąsiadka Anny Kwiatkowskiej twierdzi, że o otruciu psa dowiedziała się przypadkiem kilka dni po całym wydarzeniu. Obie panie są ze sobą pokłócone i od dłuższego czasu nie utrzymują żadnych kontaktów. Podobno "poszło" im o siatkę, którą kiedyś zniszczył "Oczko", ale również o inne osobiste sprawy.
- Jaki był, taki był, ale żal mi tego psa, że tak się męczył. Nie wiem, kto mógł mu zrobić coś takiego - powiedziała "Kurkowi" sąsiadka pani Kwiatkowskiej.
Za rękę nikt nie złapał
Do inspekcji weterynaryjnej jako pierwsza z wiadomością o śmierci psa zadzwoniła babcia pogryzionego wcześniej chłopca. Martwiła się, czy pies rzeczywiście był zdrowy. Mówi, że nie wie, kto psa otruł i nie chce wyjawić skąd się dowiedziała, o tym, że "Oczko" zdechł.
- Zaraz będą kłótnie, podejrzenia i oskarżenia. A dla mnie ważne, że mój wnuczek może być spokojny, bo pies nie miał wścieklizny. Kto się go pozbył i jak to zrobił, to już nie moja sprawa - powiedziała "Kurkowi" babcia chłopca.
- Nie wydaje mi się, żeby to był ktoś z rodziny tego pogryzionego chłopaka. Przeprosiliśmy się po tym nieszczęśliwym wypadku i już do sprawy nie wracaliśmy - twierdzi Anna Kwiatkowska.
- Przypadki trucia psów to zazwyczaj sprawy międzysąsiedzkie. Jeżeli zgłasza się do mnie właściciel otrutego zwierzęcia, tłumaczę wszystkie "za" i "przeciw" wykonania badań w pracowni toksykologicznej. Są bardzo drogie, a niczego nie dają - żeby komuś coś udowodnić, trzeba by złapać podejrzanego na gorącym uczynku - mówi powiatowy lekarz weterynarii Jerzy Piekarz dodając z ubolewaniem, że wciąż jeszcze zbyt dużo zdarza się przypadków znęcania nad zwierzętami. Także właścicielka "Oczka" nie skorzystała z możliwości wykonania badań.
- Mnie tam nie zależy, żeby znaleźć truciciela. Żałuję tylko, że nie widział jak ten pies cierpiał, jak błagał wzrokiem o pomoc - żali się właścicielka.
Katarzyna Mikulak
2003.10.01