Trzynastoletni Radek ze Szczytna zachorował na wirusową infekcję skóry. Pomoc dermatologa otrzymał dopiero po kilku dniach w Olsztynie. W szczycieńskiej poradni nie został przyjęty, bo okazało się, że najbliższe wolne terminy będą dopiero w lipcu. Matka chłopca ma jednak żal do lekarki o to, że nawet go nie obejrzała, mimo że w chwili wizyty poczekalnia świeciła pustkami.
PUSTA POCZEKALNIA
Trzynastoletni Radek, uczeń SP z OI nr 2 choruje na porażenie mózgowe. Trzy tygodnie temu na ciele chłopca pojawiła się wysypka, wybroczyny i czerwone plamy na brzuchu. Zaniepokojona matka najpierw poszła z nim do lekarza ogólnego.
- Pani doktor przepisała synowi maść i powiedziała, że jeśli nie pomoże, to mam się udać do dermatologa - relacjonuje Małgorzata Tomaszewska. Stosowanie maści nie przyniosło spodziewanego efektu, chłopiec wciąż miał wysypkę. W tej sytuacji matka uznała, że nie ma już dłużej na co czekać i w poniedziałek 9 czerwca kilka minut po godzinie ósmej stawiła się z trzynastolatkiem w poradni dermatologicznej. Tam spotkał ją srogi zawód.
- Pielęgniarka kazała mi przyjść dopiero 26 czerwca, informując, że tego dnia będę mogła się zapisać na wizytę z synem na lipiec. Bardzo mnie to zdziwiło, bo akurat kiedy przyszliśmy poczekalnia była pusta, nikt nie czekał na wizytę - mówi Małgorzata Tomaszewska. Kobieta jest zbulwersowana całą sytuacją. Jej zdaniem dziecko wymagało natychmiastowej pomocy. - Nie rozumiem tego, przecież gabinet ma kontrakt z NFZ.
Na drugi dzień po wizycie pani Małgorzata ponownie poszła z synem do lekarki, u której była na samym początku. Ta zadzwoniła do Olsztyna i umówiła pacjenta do dermatologa w Szpitalu Dziecięcym. Małgorzata Tomaszewska pojechała tam z Radkiem w środę. - Lekarz w Olsztynie stwierdził chorobę zakaźną. Syn nie może się kąpać, ani chodzić na razie do szkoły - żali się kobieta.
PRZEKROCZONE LIMITY
Doktor Ewelina Nowowiejska, do której gabinetu Małgorzta Tomaszewska przyprowadziła syna tłumaczy, że faktycznie w jej poradni rejestruje się pacjentów na konkretny termin.
- Mamy limit przyjęć, który od wielu lat przekraczamy. Za te przekroczenia nikt mi nie płaci, a wszelkie dodatkowe koszty ponoszę ja - wyjaśnia Ewelina Nowowiejska. Jej zdaniem to, że w momencie wizyty pani Małgorzaty z synem w poczekalni nikogo nie było, o niczym nie świadczy.
- U mnie pacjenci są umawiani na konkretną godzinę. To, że akurat pod drzwiami nikogo nie było nie oznacza, że przyjmuję każdego, kto przyjdzie - mówi lekarz. Zapewnia, że gdyby wiedziała, że syn pani Tomaszewskiej jest niepełnosprawny, na pewno by go przyjęła. Tłumaczy, że nawet nie rozmawiała z matką chłopca, bo wszystko załatwiała pielęgniarka. Małgorzaty Tomaszewskiej takie postawienie sprawy nie satysfakcjonuje. - Pielęgniarka nawet nie weszła do gabinetu i nie zapytała pani doktor, czy nas przyjmie - irytuje się kobieta. Wyjaśnienia o przekroczeniu limitów też jej nie przekonują.
- Takie przypadki powinny być przyjmowane poza kolejnością. Jeżdżę po różnych lekarzach, ale dotąd nic podobnego mnie nie spotkało - mówi z goryczą Małgorzata Tomaszewska.
Ewa Kułakowska/Fot. E. Kułakowska