... z podróży, upominek nieduży. Zawsze było tak, że gdy się z urlopu wracało, to wypadało najbliższej rodzinie oraz koleżankom z pracy przywieźć jakąś pamiątkę.

Pamiątki...
Przyjaciółka autorki, Halina Biziuk w Muzeum Filumenistycznym w Bystrzycy Kłodzkiej

Gdy wypoczywałam na Kobylosze, to ze spacerów przynosiłam kawałki kory i przemieniałam je w takie nieporadne, ale zabawne łódeczki. Żadna ze mnie artystka czy też rzeźbiarka, ale takowe pamiątki tworzyłam i nimi obdarowywałam znajomych. Liczyła się pamięć i gest. Sama też prezencikami byłam obdarowywana i na moim służbowym biurku lądowały np. muszelki znad morza, kamyki z górskich potoków, słoniki, aniołki... Często z innymi współpracownicami „obgadywałyśmy” takie osoby, co z urlopu wróciły i nawet cukierka nie przywiozły. Ot, takie były czasy, że przysłowiowy cukierek lubiliśmy otrzymać i nim obdarowywać. Wówczas panowała też moda wysyłania widokówek z pozdrowieniami. Jako sekretarka rozdzielałam pocztę i do moich obowiązków należało dostarczenie do adresata takich radosnych, kolorowych pozdrowień z wakacji. Bywały też i takie adresowane na firmę i dedykowane wszystkim pracownikom. Wówczas wykładałam pozdrowienia na stoliku kawowym i każdy wiedział, że np. Jagoda pozdrawia z Krety, Zygmunt z Jasnej Góry, a Basia z Ustronia. Przy okazji piękne widoczki cieszyły oczy i wędrowały do mojego archiwum, i można je podziwiać do dziś. Niestety autorzy pozdrowień w urlopowym ferworze zapominali dopisać dat i dziś trudno po pocztowych stemplach dociec kiedy to było. Dokładnie w 2001 roku listonosz zaczął przynosić do mojej firmy widokówki od mojej przyjaciółki Halinki. Wszyscy wiedzieli, że jest w Zielonej Górze, Rzeszowie, Wrocławiu, Zieleńcu... Te widokówki przechowuję do dziś, a ich unikatowość polega na tym, że na każdej jest odcisk zdobnej pieczęci czy to ze schroniska, kościoła, sanktuarium. Po prostu kolorowy zawrót głowy. Ja też do firmy pozdrowienia słałam, ozdabiałam je okolicznościowymi stemplami i zawsze rymowankami. Dzięki temu wiem, że 15 lipca 2010 r. byłam w Toruniu i tak na widokówce napisałam: Z miasta Kopernika, gdzie kosztowałam piernika, gotyk dotykałam, starówkę podziwiałam pozdrawia Grażyna, tu gościłam u syna. Problemu z prezentami nie miałam, każdy otrzymał po moim powrocie pierniczek.

Moja domowa lodówka tak jest magnesikami ozdobiona, że zanim wyjmę z niej jedzonko wiem kto w górach, a kto nad morzem witał słonko

Z lektury zachowanych kartek wiem, że 19 maja 2017 r. zdobyłam Babią Górę. A z Kołobrzegu, w którym byłam 21 września 2009 r. takie słałam pozdrowienia: w Kołobrzegu przy Bałtyku brzegu miło mijają mi dni, musicie przyjechać tutaj i Wy. Nauczona dobrym, rodzinnym przykładem nigdy z urlopu nie wracam z „pustymi” rękami, zawsze przywoziłam pamiątki. Często odwiedzane miejsce takowe oferowało i podpowiadało czym obdarować znajomych. Taką fantastyczną podpowiedź znalazłam w Muzeum Filumenistycznym w Bystrzycy Kłodzkiej. W 2003 roku wszystkim znajomym przywiozłam stamtąd po pudełku zapałek. Największy dylemat miałam z wyborem pamiątek w Iwoniczu Zdroju, ponieważ okazało się, że potrzebuję ich aż 15. Niestety nie miałam na nie pomysłu i wówczas koleżanka Zosia podpowiedziała, bym kupiła magnesiki. Dodała, że ona zawsze znajomych takowymi obdarowuje, a otrzymane od przyjaciół przyczepia do lodówki. Dla mnie taka pamiątka była nowością i natychmiast u pana w kiosku wykupiłam wszystkie. Od tego czasu nie mam problemu z prezentami, ponieważ z każdego odwiedzanego miejsca przywożę właśnie magnesiki. W tym podarunkowym pomyśle nie jestem odosobniona, bowiem moja domowa lodówka tak jest magnesikami ozdobiona, że zanim wyjmę z niej jedzonko wiem kto w górach, a kto nad morzem witał słonko.

Grażyna Saj-Klocek