Kilkakrotnie słyszałem zabawną anegdotkę przypisywaną różnym studentom Warszawskiej Akademii Teatralnej i różnym profesorom tejże uczelni. Najczęściej wymieniano jako jej bohaterów Stefana Friedmana - kandydata zdającego egzamin wstępny na uczelnię i egzaminatora - profesora Jana Kreczmara.
Trwa egzamin. Komisja egzaminacyjna pod przewodnictwem profesora Jana Kreczmara sprawdza umiejętności kandydata Friedmana, polecając mu do wykonania różnego rodzaju krótkie zadania aktorskie. W pewnym momencie przewodniczący przerywa ciąg etiud prosząc, aby zdający otworzył okno. Było po prostu duszno, ale Stefan zawahał się podejrzewając, że może to być jakieś nowe, specjalne zadanie egzaminacyjne. A wtedy poirytowany profesor ponaglił delikwenta słowami: „No otwieraj pan! Nie jest pan orłem, to pan nie wyleci.”
Po skończonym egzaminie przyszły student cierpliwie odczekał, aż szanowna komisja opuści salę egzaminacyjną. Kiedy wychodził z niej profesor Kreczmar, złośliwy Stefan ze zdziwioną miną zwrócił się do niego z pytaniem: „Pan profesor też drzwiami?!”
Nie każdy profesor orłem być musi, ale chciałbym przy okazji dzisiejszej gawędy napisać kilka słów o profesorze, którego niezwykle cenię i szanuję i który dla mnie niewątpliwie orłem jest. Chodzi o profesora Marka Kwiatkowskiego, o którym ostatnio dość głośno w mediach, bowiem po czterdziestu ośmiu latach dyrektorowania warszawskim parkiem „Łazienki Królewskie” odchodzi na emeryturę. Odchodzi w atmosferze politycznego skandalu, odprawiony niemal z dnia na dzień, w dodatku oczerniany publicznie przez swojego następcę pana Czeczota-Gawraka, który wypisuje na temat działalności Profesora niewiarygodne bzdury.
Los zetknął mnie z profesorem Kwiatkowskim na początku lat dziewięćdziesiątych. Byłem wówczas współwłaścicielem prywatnej agencji reklamowej. Wraz z moimi dwoma wspólnikami postanowiliśmy rozszerzyć dotychczasową działalność o handel dziełami sztuki. Moje doświadczenia galeryjne sprzed lat miały tu być pomocne, ale skalę przedsięwzięcia zakładaliśmy o wiele większą. Poszukiwaliśmy zatem stosownego lokalu, aż uwagę naszą przykuły ogromne szklarnie należące do parku łazienkowskiego, z których jedna stała pusta. To było to!
Do profesora – dyrektora Łazienek udałem się osobiście. Urzędował w bocznym skrzydle Pałacu na Wodzie, na pięterku, gdzie wchodziło się wąskimi, kręconymi schodkami. Kiedy moja głowa ukazała się nad podłogą owego pięterka i skołowany spiralnym wchodzeniem spojrzałem w głąb pomieszczenia ujrzałem następujący widok. Pośród stylowych mebli, na zabytkowej kanapce spoczywał starszy pan (nie był on wcale taki znowu starszy, po prostu wyglądał staroświecko i miał to zapewne już od dziecka) ubrany w ciemny garnitur, białą koszulę, pod muszką i w lakierkach. W pozycji całkowicie leżącej popijał dystyngowanie kawę i dyktował list przycupniętej obok sekretarce. Na widok wychylającej się z otworu schodków głowy przywitał mnie serdecznie przepraszając, że nie wstaje, ale ma bardzo ciężki dzień i musi chwilę odpocząć. Następnie przeprosił, że nie ma drugiej kanapki, aby także mnie zapewnić wygodną pozycję, wreszcie zaproponował fotel i kawę. Był przy tym swobodny i czarujący. Nie można go było nie polubić. Tym bardziej, że wszystko na czym zależało nam załatwił od ręki, bez zbędnych formalności, z korzyścią dla obu stron. I tak zaczęła się trwająca ponad dwa lata nasza współpraca z Profesorem.
Profesor Kwiatkowski jest przede wszystkim historykiem sztuki, ale niewiele osób wie, że uprawia także malarstwo. Malarzem jest znakomitym i niezwykle płodnym. Przed laty organizowałem wystawę prac Profesora. Cieszyła się ogromnym powodzeniem.
Dużo dobrego chciałbym jeszcze napisać o niezwykłej postaci Marka Kwiatkowskiego, ale gawęda owa jest miejscem na anegdotę, a nie żywoty świętych. Zatem anegdota.
Podczas pobytu w Warszawie Michael Jackson zwiedzał Łazienki. Oprowadzał go Profesor osobiście. Profesor znakomicie mówi po angielsku, jest przy tym człowiekiem dowcipnym, toteż tak przypadł do gustu słynnemu piosenkarzowi, że ów poprosił, aby szef Łazienek towarzyszył mu także podczas innych krajoznawczych podróży po Polsce. I tak było. Obaj panowie, mimo że z całkowicie innych światów, całkiem szczerze się zaprzyjaźnili, a Profesor opowiadał później (osobiście słyszałem), że uważa Michaela Jacksona za jednego z ciekawszych ludzi, jakich spotkał.
Andrzej Symonowicz