Personel szczycieńskiego szpitala nadal nie może porozumieć się z dyrektorem Markiem Michniewiczem w sprawie podwyżek płac i przekazania zaległych pieniędzy na fundusz socjalny. Pielęgniarki zaostrzyły protest, odchodząc w poniedziałek na dwie godziny od łóżek pacjentów.

Personel stracił cierpliwość

GRA NA CZAS

Trwa patowa sytuacja w szczycieńskim szpitalu. Jego pracownicy, którzy od paru miesięcy domagają się m.in. podwyżki wynagrodzeń i przekazania na konto funduszu świadczeń socjalnych zaległych środków, wciąż nie mogą się doczekać od dyrekcji spełnienia swoich postulatów. Prowadzony od końca stycznia strajk włoski również nie przyniósł oczekiwanych efektów. Przypomnijmy, że w zorganizowanym kilka tygodniu temu referendum za akcją strajkową opowiedziało się 97% załogi. W końcu, wobec braku negocjacji ze strony dyrekcji, personel stracił cierpliwość. W poniedziałek 18 lutego pielęgniarki na dwie godziny odeszły od łóżek pacjentów. Na oddziałach pozostały jedynie oddziałowe oraz opiekunki. Według stojącej na czele komitetu protestacyjnego Agnieszki Pypkowskiej-Bazydło, o tak radykalnej formie strajku zdecydowała postawa dyrektora Marka Michniewicza.

- Nie dostaliśmy od niego obiecanych nam wcześniej pełnych danych księgowych dotyczących kontraktu z NFZ - mówi Agnieszka Pypkowska-Bazydło. Protestujący nie otrzymali również rozliczenia zaległego funduszu socjalnego.

DOBRO PACJENTÓW

Pielęgniarki zarzucają także dyrektorowi lekceważenie personelu oraz łamanie ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych.

- On cały czas udaje, że jego ta ustawa nie dotyczy. Niestety, pan dyrektor musi się zmierzyć z przepisami prawa i przyjąć wreszcie do wiadomości, że istnieją procedury, według których musi postępować - podkreśla przewodnicząca. Zapewnia, że strajkującym chodzi również o dobro pacjentów oraz istnienie placówki. Przypomina, że pielęgniarki od dawna ponoszą koszty jej utrzymania.

Świadczy o tym chociażby to, że od ponad trzech lat za własne pieniądze kupują sobie potrzebną do pracy odzież i obuwie, nie otrzymując żadnej refundacji.

- Niektórym ludziom wydaje się, że chodzi nam tylko o aspekt materialny, ale to nieprawda. Z powodu ograniczenia liczby pielęgniarek my nawet nie mamy czasu, by zatrzymać się nad pacjentem i wesprzeć go duchowo.

DZIELENIE ZAŁOGI

Po zakończeniu poniedziałkowego strajku protestujący oczekiwali na spotkanie z dyrektorem. Ten jednak się na nie nie stawił.

- Zebrał tylko u siebie przedstawicieli załogi oraz innych związków, co jest niezgodne z procedurą negocjacyjną - mówi Agnieszka Pypkowska-Bazydło. - Dyrektor usiłuje wpłynąć na nas, żebyśmy ustąpili i chce złamać w nas ducha walki.

Zdaniem protestujących dyrektor próbuje skłócić załogę, nastawiając jej część przeciw pielęgniarkom.

Tymczasem w czwartek 14 lutego przedstawiciele związków, które nie strajkują, wystosowali m.in. do dyrekcji oraz starostwa pismo, w którym domagają się traktowania na równi z pozostałymi. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, zarzucają oni pielęgniarkom, że te nie dopuszczają ich do rozmów z dyrekcją.

- Na pewno nie będziemy się starali różnicować załogi. Choć najliczniejszą grupę wśród stajkujących stanowią pielęgniarki, to nie znaczy, że będą walczyły tylko o swoje pobory. W tym zakładzie pracy związki zawodowe będą walczyć o podwyżkę dla wszystkich grup zawodowych - deklarowała podczas zebrania strajkujących Anna Mulson, przewodnicząca MK NSZZ „Solidarność” przy ZOZ w Szczytnie.

Na środę (20 lutego) zapowiedziano spotkanie wszystkich związków zawodowych oraz oddziałowych z dyrekcją. Weźmie w nim udział starosta Jarosław Matłach, który do tego czasu nie chce komentować sytuacji w szpitalu. Dopiero po spotkaniu protestujący zdecydują, czy strajk będzie kontynuowany. Z dyrektorem Michniewiczem, mimo czynionych prób, nie udało się nam skontaktować.

Ewa Kułakowska/Fot. A. Olszewski