Już tylko market ABM pozostał w rękach szczycieńskiego przedsiębiorcy. Sklep przy ul. Moniuszki i "Mała Europa" nad małym jeziorem, a także "hala produkcyjna" przy ul. Wielbarskiej, stanowią ogniwa w wielkich sieciach handlowych. Nie wpuścili drobni kupcy tych sieci główną bramą, to weszły kuchennymi drzwiami, przy pomocy tych, którzy wcześniej zadbali o to, by nie mieć konkurencji.
Minęły trzy lata od czasu, gdy szczycieńscy kupcy prawie gremialnie wystąpili przeciwko budowie supermarketu przy ul. Związku Jaszczurczego. Wśród protestujących byli też ci miejscowi handlowcy, którzy już w Szczytnie duże markety posiadali. Nie dopuścili do budowy nowych supermarketów sieciowych, ale swoje sklepy oddali sieciom w pacht. Dziś właściciele małych sklepów być może plują sobie w brodę. Wsparli rodzimych potentatów, a oni wystrychnęli ich na dudka.
Nieco historii
Gdy ponad trzy lata temu w "Kurku" ukazała się informacja o tym, że przy ul. Związku Jaszczurczego, na terenie byłego tartaku ma powstać wielki supermarket, szczycieńscy kupcy podnieśli larum.
Odbyły się liczne spotkania z władzami, na których stanowisko miejscowego handlu było jednoznaczne - żadnych wielkich sklepów sieciowych w Szczytnie. Zrzeszeni w walce handlowcy powołali nawet nową organizację - Szczycieńskie Bractwo Społeczne, w którego szeregi wstąpili m.in. także ówcześni radni Włodzimierz Łączyński i Tadeusz Tomaszewski.
W piątek 29 września 2000 roku odbywała się w Szczytnie sesja Rady Miejskiej trzeciej kadencji, podczas której debata nad budową supermarketu przy ul. Związku Jaszczurczego była bardzo gorąca. Już wtedy ówcześni włodarze Szczytna przestrzegali kupców, że w ich gronie są i tacy, którzy protestują przeciwko supermarketom, a jednocześnie sami starają się o to, by takie obiekty wybudować. W relacji z tej sesji pisaliśmy ("KM" nr 40/2000, s. 6, "Handlowa burza"): "Do zamiaru budowy dużego obiektu przyznał się radny Tadeusz Tomaszewski oświadczając jednak, że będzie w nim hala produkcyjna. [...] - Oświadczam, że nie będzie supermarketu spożywczego - deklarował Tomaszewski."
Także w tym roku radny Tomaszewski był przeciwny wpuszczaniu do Szczytna wielkich sieci handlowych. Podczas sesji, także w piątek i też 29, ale sierpnia 2003 roku, kiedy stawała sprawa budowy marketu przy ul. Chrobrego (w miejscu obecnej fabryki mebli) radny "rysował" czarną wizję dla Szczytna.
- Całe ulice zostaną zamknięte, wszędzie będą wisiały kartki z napisem: wolne lokale. Tak wszystkich handlowców załatwi sieć Kauflanda - jej to bowiem, wg Tomaszewskiego, MM "I" chce sprzedać swój grunt ("KM" nr 35/2003, s. 6 - "Fatum nad Szczytnem").
Za tydzień, a dokładniej 17 grudnia ma nastąpić w Szczytnie otwarcie nowego marketu Champion. Jak wynika z informacji, podawanej przez właścicieli, supermarkety Champion stanowią gałąź w działalności Grupy Carrefour - drugiej co do wielkości grupy dużej dystrybucji na świecie. W Polsce ma już 60 supermarketów i 13 hipermarketów.
Kolejny supermarket będzie otworzony właśnie w Szczytnie, a jego siedzibą jest "hala produkcyjna" należąca do firmy Tadeusza Tomaszewskiego.
Próbowaliśmy się dowiedzieć od radnego, co spowodowało tak szybką i diametralną zmianę stanowiska, ale nie chciał się na ten temat wypowiadać.
Na tym nie koniec. Bo oprócz zapowiedzianego już supermarketu przy ul. Chrobrego, to odradza się też sprawa budowy takiego obiektu przy ul. Związku Jaszczurczego.
- To co zrobili właściciele dużych sklepów, to dla miejscowego handlu jak piąta kolumna w czasie okupacji - podsumowuje działania niedawnych sojuszników w walce przeciwko dużym sieciom Bogusław Palmowski, prezes szczycieńskiej PSS.
Dlaczego duże sieci mają lepiej?
- Głównie dlatego, że nie ponoszą żadnego ryzyka handlowego, a producentom towarów stawiają takie warunki, że to praktycznie oni kredytują i utrzymują sieciowy supermarket - twierdzi Bogusław Palmowski.
Zanalizujmy zatem jedno z działań już podjętych przez grupę Carrefour. Do szczycieńskich producentów pieczywa skierowała pismo dotyczące "współpracy handlowej i obsługi sklepu Champion w Szczytnie" oczekując pilnej odpowiedzi na przedstawione propozycje, bo sklep ma ruszyć przecież jeszcze przed świętami. Firma zastrzega, że umowę współpracy podpisze tylko z jednym dostawcą. Do pisma załączony jest dokument pod nazwą "warunki współpracy handlowej", które to warunki stawiają producentów praktycznie pod murem.
Wybrana piekarnia (czy inny producent), na dzień dobry, musi obdarować sieć swoistą gratyfikacją, zwaną "budżetem otwarcia", w wysokości 3 tys. zł od jednego sklepu. Jeśli więc producent zaopatruje dwie czy pięć placówek podlegających danej sieci, wówczas płaci odpowiednią wielokrotność tej gratyfikacji. To oczywiście nie koniec, bo np. raz na kwartał producent będzie musiał dać sieci bonus (specjalną premię), w wysokości 2,5% obrotów netto, jakie sklep uzyskał handlując danym towarem - to jest bonus bezwarunkowy. Jest też tzw. budżet promocyjny - czyli kolejne 2,5% tych samych obrotów netto w kwartale (nie należy mylić z tzw. upustem promocyjnym - za wybrany produkt co najmniej przez trzy tygodnie - w wysokości 5% - to także pokrywa producent). Tak więc przykładowej piekarni sieć płaci za chleb na koniec miesiąca, przy czym tylko za ten sprzedany, a nie pobrany - zwroty obciążają producenta. Piekarnia więc przez miesiąc sklep kredytuje. Po trzech miesiącach ta piekarnia musi zwrócić sklepowi w sumie 5% tego co zarobiła - jako bonus za to, że... zarobiła dzięki sklepowi.
To - oczywiście - także jeszcze nie koniec. Bo jeśli producent dostarcza do sieci dużo towaru, to po ostatecznych rozliczeniach w skali roku okaże się, że jednak obrót finansowy był duży, a skoro tak, to w zależności od wysokości tego rocznego obrotu też zwraca sieci z góry ustalony procent.
- Efekt owej polityki jest ostatecznie taki, że sieć może sobie pozwolić na sprzedaż towarów w ogóle bez marży - twierdzi prezes PSS, dodając, że proponowane przez sklep ceny netto, za jakie jest on skłonny nabywać pieczywo, są niższe od kosztów produkcji.
Trudno się z prezesem Palmowskim nie zgodzić. Bo jak producent zapłaci sieci te np. 3 tys. na dzień dobry, a następnie co kwartał, a potem raz w roku i tak odda część swych zarobków, to z tychże producentów, przy obszernym asortymencie, jaki w takich sklepach jest oferowany - można robić dobrze klientom.
- Wszyscy kupcy w mieście odczują na własnej skórze istnienie tych sklepów - mówi Wiesława Enerlich-Kozioł. - Tę walkę o markety wygrali tak naprawdę ci z miejscowych handlowców, którzy się sprzedali.
Halina Bielawska
2003.12.10