Dotąd lato było wyjątkowo suche, więc w lasach nic nie chciało rosnąć - ani grzybki, ani jagody, ani jeżyny czy borówki. Ostatnio pogoda znacznie się jednak zmieniła, sporo napadało, więc wreszcie pojawiło się nieco runa leśnego.
Możemy się o tym przekonać nie wchodząc wcale do lasu, a penetrując miejskie targowisko.
Tam, przy bramie, jest specjalny skrawek przeznaczony do handlu leśnym runem. Dziś (czwartek 11 sierpnia) oferowane są tam borowiki i siniaczki - fot. 1.
Miarka prawdziwków (plastikowy pojemnik widoczny na fot. 1) kosztuje, ho, ho - 20 zł!, za to siniaczków tylko 3 zł. Są też kurki, a także sowy zwane również kaniami. Kapelusze tych ostatnich kosztują, w zależności od średnicy, od 50 gr do 1,50 zł.
- Wczoraj znalazłam 150 pięknych borowików i to nie gdzieś daleko, ale w dębowych lasach za szpitalem - mówi jedna z pań tu handlujących, a mieszkająca na osiedlu Piastów.
Dodaje przy tym, że są to, jej zdaniem, spóźnione majowo-czerwcowe prawdziwki, które dopiero teraz postanowiły wysunąć swoje kapelusze znad leśnej ściółki!
PURCHAWKI
Pojawiły się też grzybki "domowe". Na posesji państwa Marioli i Jarosława Tołoczków, na przydomowym klombie wyrosła olbrzymia purchawka, zaś po drugiej stronie rosnącego tutaj drzewka nie mniejszy okaz wraz z miniaturową towarzyszką - fot. 2.
Purchawka ciągle rośnie i obecnie (11.07) jest dużo większa od futbolowej piłki, a jej średnica wynosi ok. 30 cm.
PS.
Warto wiedzieć, że purchawka olbrzymia, zwana także purchawicą należy do największych grzybów świata i w Polsce podlega ścisłej ochronie gatunkowej, a to ze względu na zanikanie typowych dla niej stanowisk. Tworzy naprawdę olbrzymie owocniki osiągające nawet 70 cm średnicy, a największy znaleziony w Polsce okaz ważył 20 kg! Jest grzybem jadalnym (młode osobniki), ale "Kurek" nie zgadza się z opinią smakoszy, wedle których purchawka należy do grzybów smacznych. Próbowaliśmy - smażona, nawet po uprzednim pokrojeniu w cienkie paski, jest kluchowata i bez wyraźnego, konkretnego smaku. Gdzież tam jej do rydzyka...
ZANIEDBANY CMENTARZYK
Na samym szczycie ul. Poznańskiej, która jak wiadomo ostro pnie się w górę, obok posesji nr 31 leży mały cmentarzyk.
- Przed laty ktoś o niego dbał - mówi pani Marianna Kask, mieszkająca po drugiej strony ulicy. - Placyk wysypany był grysem, wysprzątany, a chwasty powyrywane. Dziś zmarniał, leżą tam liście jeszcze z zeszłego roku, spod których wystają poprzewracane znicze.
Pani Marianna informuje nas o tym dlatego, iż widzi z okna swojego mieszkania zjawiających się tutaj często niemieckich turystów, którzy robią mnóstwo fotografii, no i wstyd, że taki nieporządek.
Nie ma tu pojedynczych mogił, natomiast mur naprzeciw wejścia jest podwyższony, a w centralnej jego części widnieje tablica z napisem: Furs Vaterland Aug 1914, co po polsku znaczy: padli za Ojczyznę w sierpniu 1914 r. - fot. 3.
Wzdłuż ulicy Poznańskiej (patrz art. "Bitwa o Szczytno"), okopali się niemieccy żołnierze broniący się przed atakiem Rosjan nadchodzących od strony wsi Lemany. Leżą tu nie tylko Niemcy, bo na innej ścianie okalającej cmentarzyk umieszczono taką tablicę - fot. 4.
Jest ona opatrzona napisem "Russengrab", co oznacza, że są tu pochowani i żołnierze rosyjscy.
PS.
Inspektor Krystyna Lis twierdzi, iż wszystkie małe i duże szczycieńskie nekropolie są doglądane na bieżąco, a generalne porządki robi się przed 1 listopada każdego roku. - Skoro są jednak uwagi, to wyślę tam człowieka, aby uporządkował ów skrawek ziemi - zapewniła nas pani inspektor.
PIES LUDOJAD
W Rańsku, czy w jego okolicy wypadałoby pojawić się z rańska, ale ponieważ z wczesnym wstawaniem mam kłopoty, zawitałem tam w południe. Postanowiłem pospacerować sobie po wsi, bo lubię zwiedzać mało znane mi okolice, mając nadzieję, że a nuż natknę się na coś ciekawego. No i się nie pomyliłem. Zauważyłem bowiem taką oto niepozorną chałupkę, której szczytową ścianę i bramę wiodącą do obejścia widać na zdjęciu - fot. 5.
Na pierwszy rzut oka nie ma tu nic godnego uwagi, ale jak mówi znane powiedzonko - diabeł tkwi w szczegółach.
Przyjrzyjmy się zatem szczegółom, czyli tabliczce wiszącej na bramie - fot. 6.
Ogarnęła mnie trwoga, ale myślę sobie tak - skoro jestem już na miejscu, no to nie mogę zawieść Czytelników i nie sprawdzić, czy rzeczywiście w obejściu trzymany jest pies ludojad. Ostrożnie zatem otworzyłem bramę - na razie robiąc tylko małą szparkę i delikatnie wściubiłem nos. Żadnego psa, póki co, nie dostrzegłem, ale kątem oka, u dołu, zauważyłem jakiś ruch. Coś małego kręciło mi się pod nogami.
- Ki czort - pomyślałem sobie - duża mysz, czy może morska świnka?
Spuściłem wzrok ku ziemi, a tam... usiadł sobie taki oto zwierz - fot. 7.
Na psa ludojada mi nie wyglądał, a raczej na łaknącego ludzkiej pieszczoty.
Wobec tego potarmosiłem go nieco za sierść, a potem się rozeszliśmy.
2005.08.17