Kiedy to piszę minęły właśnie dwa tygodnie od noworocznego święta. Liczne atrakcje już za nami. Nawet Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka. Zagrała w tym roku po raz siedemnasty i oczywiście, poza życzliwym przyjęciem większości rodaków, nie obyło się bez kąśliwych uwag i zawistnych komentarzy notorycznych zazdrośników. Rok w rok to samo. Taka to już jest natura ludzka, żeby tych wyróżniających się sponiewierać!
Nie mam obecnie żadnych kontaktów z Owsiakiem i jego orkiestrą, ale miło wspominam czasy, kiedy poznałem Jurka, a było to w mojej „Galerii Wilanowskiej”, czyli na przełomie lat 80. i 90. Jerzy w owym czasie zajmował się głównie wyrobem witraży, zwłaszcza modnych witrażowych lamp w stylu „Tiffany”. Takie lampy, jako unikatowe, autorskie dziełka sprzedawano w galeriach sztuki. Także w mojej. Jurek był jednym z autorów wzorów prezentowanych w Wilanowie. Galeria przyjmowała prace artystów w komis. Toteż, kiedy któraś z lamp znajdowała nabywcę, dzwoniliśmy do autora, żeby przyjechał odebrać pieniądze, a także przywiózł nowe dziełko. Jurek Owsiak w takim wypadku celebrował zawsze ten sam rytuał. Przyjeżdżał z żoną. Odbierał pieniądze, a następnie starannie wybierał, konsultując z małżonką, piękne wyroby innych artystów - przeważnie srebrną biżuterię - do wysokości kwoty otrzymanej za lampę. Potem to wszystko kupował, wręczał żonie w prezencie i przechodziliśmy do baru uczcić dzień ów radosny.
Mam nadzieję, że ta opowiastka wzbudzi odrobinę sympatii dla Jurka, przynajmniej u moich czytelniczek. Taki wspaniały mąż!
A teraz na temat niechętnych komentarzy wobec działań innych, i to niekoniecznie konkurencji, bo niechęć bywa bezinteresowna. Tylko ci, którzy nie robią nic lub prawie nic, nie narażają się na krytykę. Modna to postawa, zwłaszcza wśród urzędników odliczających czas do emerytury. No, ale jeśli już coś się robi i o czymś decyduje, to…
Niedawno w jednym z felietonów wyraziłem swój optymistyczny pogląd na dalszy rozwój nowo powstałego parku wokół Jeziora Domowego Małego w Szczytnie. Ile ja się później musiałem nasłuchać o okropnościach owego parku! Ławki tyłem do jeziora, z reguły obsrane (przepraszam, to cytat), brak ścieżek rowerowych… i tak dalej. I jakoś nikogo z moich rozmówców nie cieszył sam fakt, że jest park i że ciągle jest także czas, aby różne jego fragmenty doskonalić i rozwijać.
Tu mała dygresja. W Muzeum Mazurskim oglądać można wystawę fotograficzną Romana Barczewskiego. Połowę wystawy stanowią fotogramy wykonane w Chicago, połowę zdjęcia nocne Szczytna. I oto pośród dwunastu nocnych pejzaży miasta, jedną trzecią stanowią motywy z nowego parku nad jeziorem. To zatem miejsce, jak się wydaje, najbardziej urzekło artystę. Zauważyła to Pani Burmistrz podczas otwarcia wystawy i przyznała po cichu, że fakt ten ucieszył ją i usatysfakcjonował.
Chicago i Szczytno. Dwa różne światy. Nie będę komentował wystawy, natomiast dorzucę tu swoje spostrzeżenie na temat tych różnic. Spostrzeżenie dotyczące szacunku dla efektów pracy. W roku 1974 byłem współautorem wystawy „Poland Today” prezentowanej w Museum Science & Industry w Chicago. Muzeum owo działa trochę tak jak wielkie laboratorium pozwalające zwiedzającym, przede wszystkim młodzieży szkolnej, poznać tajniki wiedzy i techniki naszych czasów. W kolejnych salach wszystkiego można dotknąć, wypróbować – słowem zmierzyć się z tematem. Jedynie nieliczne, oryginalne zabytki, chronione są przed natarczywością żądnej wiedzy młodzieży. Muzeum zamykane było o 18.00, a o 19.00 zajeżdżały samochody wyspecjalizowanych firm, które do rana naprawiały to, co młodzieży udało się zdemolować. I tak codziennie, czego byłem świadkiem przez półtora miesiąca.
I oto w kilkunastu salach stanęła polska wystawa. Pośród innych eksponatów pokazywaliśmy ówczesny rodzimy przebój, czyli elektryczny pojazd MELEKS, reklamowany w Ameryce jako wózek golfowy. Trzeba przyznać, że budził duże zainteresowanie.
Pewnego dnia do naszego biura w muzeum wpada zdenerwowana polska hostessa oprowadzająca po wystawie. Woła nas na salę twierdząc, że czarny tatuś ze swoim równie czarnym małym synkiem usiłują zdemolować meleksa. Biegniemy tam i rzeczywiście! Wielki tata razem z maluszkiem najwyraźniej próbują ukręcić meleksową kierownicę. Już chcieliśmy interweniować, kiedy powstrzymał nas amerykański strażnik ekspozycji, flegmatycznie stwierdzając: „Spokojnie, to ich prawo sprawdzić, czy wasz wózek jest dostatecznie wytrzymały. Jeśli jest rzeczywiście dobrze zrobiony, to nic mu nie będzie.”
Wózek wytrzymał!
Andrzej Symonowicz