W Świętajnie w wielkanocny poniedziałek woda lała się strumieniami. Głównym "polewaczem" podtrzymującym ludową tradycję jest prałat Edward Koperwas.
.
Już od wczesnych godzin rannych można było słyszeć krzyki i piski kobiet. W większości to mężowie oblewali swoje żony i córki, budząc je ze świątecznego snu.
Tradycyjnie, "na mokro" odprawiane były msze w miejscowym kościele. Parafianie przychodzą na mszę odpowiednio przygotowani, z zapasem wody, między innymi Teresa Dąbkowska.
- Z samego rana mąż z synem zrobili mi w domu lany poniedziałek. Idąc do kościoła postanowiłam "odpowiednio" się przygotować, by nie dać się zaskoczyć innym i oczywiście "poświęcić" naszego proboszcza - wyjaśniła. W Świętajnie wielkanocnym obyczajem jest bowiem, że prałat Edward Koperwas, "uzbrojony" w kropidło i solidny pistolet "święci" swoich parafian bardzo obficie, a ci odpłacają księdzu pięknym za nadobne.
- Tradycji musi stać się zadość - "grzmiał" z ambony proboszcz wyruszając na swoich wiernych, choć, jak przyznał, przez ich odwet już dwa razy musiał się przebierać.
Nie tylko ksiądz Koperwas stanowił "wodne zagrożenie". Na uczestników wielkanocnej liturgii czekała przed kościołem młodzież z wiadrami, butelkami i innymi naczyniami pełnymi wody. Dyngusowe polewanie trwało do późnych godzin wieczornych. W kilku punktach Świętajna długo stały grupki młodzieży i nie tylko, bo niektórzy z "polewaczy" osiągnęli już dawno pełnoletność. Zdarzały się też "akcje" dobrze zorganizowane. Nieopodal gimnazjum na przykład zaparkował mikrobus ze 120-litrowymi beczkami z wodą. Kilkanaście osób "obsługi" wiadrami wody "częstowało" przechodniów - przeważnie kobiety. Większość pań, mimo mokrego ubrania i rozmazanego makijażu pozytywnie odbierała takie świętowanie. Zdarzył się jednak i przykry incydent, gdzie skończyło się na interwencji policji. Oblana wodą kobieta twierdziła, że przy tej "okazji" zniszczono jej pilota do autoalarmu.
- Powinni takich chuliganów na kolegium podać - niezadowolonej kobiecie wtórował Stefan Wojtalik.
Największą uciechę miały dzieci, które biegały po domach i ulicach, a z braku potencjalnych kandydatów do polewania, oblewały się między sobą. Ku niezadowoleniu rodziców, bo niektórym zabrakło już suchych ubrań na zmianę.
Śmigus-dyngus w Świętajnie dotknął chyba każdą kobietę i większość mężczyzn. Ograniczono się jedynie do polewania i - choć staropolski obyczaj tak nakazywał - nie używano rózeg. W dawnej tradycji oblewanie odbywało się jedynie w godzinach porannych. Widać, że obyczaj, nawet jeśli podtrzymywany, to też ulega uwspółcześniającej metamorfozie. Nie wszyscy są zdania, że jest to zmiana na lepsze.
Joanna Radziewicz
2004.04.21