Wybrałam się na miejskie lodowisko, by poczuć świst pod łyżwami i potańczyć z... gwiazdami.
W dosłownym tego słowa znaczeniu ponieważ gwiazdeczki i choineczki laserowym światłem zdobią taflę. Jednym słowem zwabiona iluminacjami i muzyką w pięknych, wypożyczonych łyżwach tanecznym krokiem wkroczyłam na lodowisko. Skorzystałam z uprzejmości pana, który ustąpił mi pierwszeństwa i... natychmiast zamieniłam się w Olę lub Jankę, co to namawiana była do klęknięcia na kolanko („ole, ole Janko klęknij na kolanko"). Taką właśnie pierwszą, bolesną figurę zaprezentowałam. Miły pan od razu to skomentował:"Początek zawsze trudny", co zripostowałam: „Początek? To już mój łyżwiarski koniec". Trzymając się okalającej lodowisko bandy dzielnie stanęłam na lodzie i wówczas zorientowałam się, że mam łyżwy zupełnie nie przypominające moich figurówek. Jednak jak uparciuch postanowiłam i na takich pojeździć. Udało się, ale nie było mowy o popisach, przez cały czas walczyłam o przetrwanie i utrzymanie równowagi. Przyzwyczajona do takich ze ściętymi czubami, z wystającym tyłem oraz z charakterystycznym wgłębieniem autentycznie od nowa poznawałam zasady jazdy figurowej na lodzie. Podczas mojego „występu" taflę esemesami kreśliły osoby w słusznym wieku i wszyscy powtarzali, żeby się tylko nie wysypać. Przetrwałam, nie wysypałam. Zrobię powtórkę z łyżwiarskiej rozrywki, bo tam do wszystkich gwiazdy się uśmiechają i do zabawy zapraszają. Cóż... nie zawsze będzie to popisowa jazda figurowa, ale na pewno dla każdego fantastyczna rozrywka zimowa.
Grażyna Saj-Klocek