Dwa pożary w tym samym miejscu w odstępie zaledwie doby, spalony zakład stolarski, narzędzia oraz ponad 100 gołębi. - To nie mógł być przypadek - mówi Kazimierz Niewiński, właściciel zniszczonej przez ogień stolarni na ul. Armii Krajowej w Szczytnie. Podobnie uważają też jego sąsiedzi.
Dwie noce z rzędu mieszkańców ul. Armii Krajowej w Szczytnie oraz okolic budził dźwięk strażackich syren. Po raz pierwszy miało to miejsce w czwartek 30 kwietnia przed godziną 4.00. Na jednej z posesji palił się gołębnik oraz część budynku gospodarczego, w którym mieściła się stolarnia. Ogień pojawił się także na dachu innego obiektu gospodarczego oraz na drewnianym płocie. Ogarnięte pożarem budynki znajdowały się na przylegających do siebie działkach należących do czterech właścicieli.
- Jak wyjrzałem przez okno, paliła się już jedna strona dachu mojego garażu - relacjonuje Janusz Jabłoński, który jako jeden z pierwszych zaalarmował straż pożarną. Strażacy, co podkreślają mieszkańcy, zjawili się błyskawicznie. Pożar udało się ugasić, ale nie obyło się bez poważnych strat. Spłonął gołębnik, w którym znajdowało się ponad 100 ptaków.
- Całe życie je hodowałem - mówi z żalem właściciel gołębi Sławomir Dziczek.
Następnej nocy czarny scenariusz znów się powtórzył. W piątek 1 maja około 4.20 straż otrzymała zgłoszenie o kolejnym pożarze na ul. Armii Krajowej. Co prawda na wszelki wypadek właściciel nadpalonej stolarni Kazimierz Niewiński czuwał do 2.00, ale w końcu zmógł go sen.
- Kiedy wreszcie położyłem się spać, obudził mnie krzyk żony, że znów się pali. Wpadłem tam z wężem, ale ogień był już tak duży, że niewiele mogłem zdziałać - opowiada mężczyzna. Tym razem żywioł całkowicie strawił należącą do niego stolarnię. Zniszczeniu uległy znajdujące się wewnątrz maszyny, dwie sąsiednie wiaty oraz budynek gospodarczy.
Temperatura była tak wysoka, że w stojącym w pobliżu domu w oknach popękały szyby i część zewnętrznej elewacji.
- Nie zostało dosłownie nic - rozkłada ręce pan Kazimierz. Nie wierzy, by pożary dwie noce z rzędu były dziełem przypadku.
- To musiało być podpalenie -uważa mężczyzna. Podobnego zdania są także jego sąsiedzi. Również strażacy za prawdopodobną przyczynę zdarzenia uznają celowe działanie. Wykluczają przy tym, by drugi pożar powstał wskutek niedogaszenia pierwszego.
- Nie ma takiej możliwości. Byłoby to prawdopodobne, gdyby ogień pojawił się dwie, trzy godziny po pierwszym pożarze, ale nie w odstępie 24 godzin - mówi st. kpt. Jacek Matejko z KP PSP w Szczytnie.
Właściciel stolarni nie potrafi powiedzieć, kto mógłby dopuścić się podpalenia.
- Ze wszystkimi z okolicy żyję w przyjaźni. Nikogo nie podejrzewam - mówi. Sprawę wyjaśnia szczycieńska policja. Od jej rzecznika, nadkom. Jacka Zielińskiego usłyszeliśmy, że na obecnym etapie nie udało się jednoznacznie stwierdzić, co było przyczyną pożaru.
(łuk, jbd)