Odkąd wieża ratuszowa w Szczytnie przestała funkcjonować pod opieką szczycieńskiego muzeum i działającego przy nim Towarzystwa Przyjaciół Muzeum minęło trzy lata. I oto po raz drugi otworzyliśmy dla turystów widokową wieżę na zupełnie nowych zasadach. To jest tak jak przed rokiem, ale z dużo większym rozmachem. Władze miasta wyasygnowały na ten cel odpowiednie środki finansowe, a realizację zadania powierzyły wspólnie Towarzystwu Przyjaciół Muzeum w Szczytnie, Szczycieńskiemu Towarzystwu Przyrodniczemu i – oczywiście - Muzeum Mazurskiemu. Stosownego wsparcia udzielił także szczycieński starosta.
Napisałem „otworzyliśmy”, bo w końcu i muzeum, i Towarzystwo Przyjaciół Muzeum to, między innymi, także ja. Dalej jednak wyjątkowo nie zamierzam pisać o sobie; co zapewne stanowi zdumiewający ewenement w moim felietonopisarstwie.
Chcę tym razem wyartykułować kilka pochwalnych zdań o tym, co też udało się zdziałać Szczycieńskiemu Towarzystwu Przyrodniczemu. A udała się niemała sprawa. Niejednokrotnie pisałem o nie zawsze do końca trafionych działaniach promocyjnych Urzędu Miejskiego. I oto tym razem mamy wreszcie do czynienia z prawdziwą promocją regionu, który jeśli ma z czegoś słynąć pomiędzy narodami Europy, to właśnie z unikatowego, naturalnego środowiska puszcz i jezior. Środowiska, które ekologicznie niewiele ma sobie równych na naszym kontynencie.
Wieża ratuszowa to wspaniały punkt widokowy. I to właśnie przyciąga turystów. Jej wysokość liczy sobie 46 metrów. Gdyby przeliczyć to na kondygnacje współczesnych wieżowców, czyli po trzy metry razem z grubością stropu, to oznaczałoby, że nasz obiekt ma 14 pięter plus parter. No i teraz należy wejść na sam szczyt. Bez windy! Na szczęście w samej wieży (ponad kondygnacje zajmowane przez urzędy) pomiędzy 98-ma schodami znajdują się cztery poziomy, na których można odpocząć. Zatem stałą zasadą, przyjętą jeszcze przez muzeum, jest wykorzystanie owego czasu odpoczynku na oglądnięcie, na każdym z owych podestów–hallów, atrakcyjnych wystaw. Tym razem na pierwszym i na najwyższym podeście historyczno – etnograficzne ekspozycje zorganizowało Mazurskie Muzeum i wspierające je Towarzystwo. Natomiast dwa poziomy pośrednie, najrozleglejsze ekspozycyjnie, zagospodarowali przyrodnicy, leśnicy i myśliwi. I zrobili to z nieprawdopodobnym zaangażowaniem. Uważam, że rewelacyjnie.
Oglądając prezentowane plansze i eksponaty zyskuje się ogromną wiedzę o terenach Warmii i Mazur. O gospodarce leśnej, a także zasadach ochrony przyrody. Ekspozycja uczy nas jak rozpoznać gatunki drzew i dowiedzieć się o zastosowaniu pozyskanego z nich drewna. Dowiadujemy się także o zasadach hodowlanych kół łowieckich, a także związanych z nimi tradycjami. Także o takich zależnościach jak między drewnem, a myślistwem, czyli jak człowiek korzystał z drewna, aby bronić się przed zwierzętami produkując prymitywną broń.
Piszę o tym, bo już trzykrotnie zdarzyło mi się towarzyszyć na wieży obcojęzycznym grupom turystów. Byli zaskoczeni i zdumieni prezentacją regionalnej przyrody. Wożeni autokarami od miasta do miasta nie mieli bladego pojęcia o tym co tak naprawdę oznacza hasło „Mazury cud natury”. Oglądając prezentowane zdjęcia natychmiast zażądali od swoich przewodników, aby zawieźli ich tam, gdzie mogliby zobaczyć cietrzewia, że już o łosiu nie wspomnę.
A skoro jesteśmy przy grupach zagranicznych turystów, to muszę tu jeszcze z niejakim zażenowaniem dodać, że często ja i moi koledzy z muzeum spotykamy się z jednym – zawsze tym samym – pytaniem. Mianowicie co to jest za paskudztwo owa wieża ciśnień obudowana jakąś prostacką mieszkaniową strukturą. No i tutaj szczęka mi opada. Nie wiem co odpowiedzieć. Podobnie jak na pytania o plac po kinie „Jurand”. Ekspozycję pozostałości po zburzonym budynku, to jest resztki płaskorzeźb i mozajek już dawno przygotowało Mazurskie Muzeum (stoi na pierwszym poziomie wieży). Widać gołym okiem brak szacunku dla reliktu przeszłości. To też jest stały i nieprzyjemny temat poruszany przez naszych gości.
No dobra, ale to są jakieś stare, nietrafione, a może nawet podejrzane decyzje. Jeśli pominąć wątki kryminogenne, to nie da się tego wyjaśnić w sposób logiczny. Tymczasem życie toczy się dalej. Dbajmy o wizerunek miasta i regionu. Oby wokół nas było jak najwięcej takich zapaleńców jak w otoczeniu Bolka Woźniaka i Lucjana Wołosa.
Andrzej Symonowicz