Rodzina Andersów we wspomnieniach byłej służącej.
Zbierając materiały do cyklu artykułów poświęconych rodzinie Andersów dotarłem aż do Rucianego. Tam poznałem panią Annę Wysocką z domu Morzik. Pani Anna, mimo podeszłego już wieku (liczy 91 lat), ma bardzo dobrą pamięć i chętnie wraca do wspomnień, gdy jako młoda dziewczyna przyjęła się na służbę do domu Andersów. Jednym z epizodów jej życia postanowiłem zamknąć serię artykułów poświęconych tejże rodzinie.
Zbierając materiały do cyklu artykułów poświęconych rodzinie Andersów dotarłem aż do Rucianego. Tam poznałem panią Annę Wysocką z domu Morzik. Pani Anna, mimo podeszłego już wieku (liczy 91 lat), ma bardzo dobrą pamięć i chętnie wraca do wspomnień, gdy jako młoda dziewczyna przyjęła się na służbę do domu Andersów. Jednym z epizodów jej życia postanowiłem zamknąć serię artykułów poświęconych tejże rodzinie.
Anna Wysocka urodziła się w 1914 roku w położonych nieopodal Rucianego Wigrynach. Jej ojciec był stałym pracownikiem jednego z tartaków Richarda Andersa. Już jako młoda dziewczyna przejawiała nieodpartą chęć poznawania świata. Dzięki pomocy ojca w 1932 roku zatrudniła się jako służąca w domu Andersów w Rucianem.
- Byłam młoda, chciałam się usamodzielnić, no i ta ciekawość świata. Przecież nie można ciągle siedzieć w domu - rozpoczęła swą opowieść pani Anna. - Pracowałam u młodszego z synów Richarda Andersa - Georga. To byli wspaniali ludzie...
Według pani Anny, w domu Andersów nigdy nie dało się odczuć, że ze względu na zamożność zajmują wyższe miejsce w hierarchii społecznej. Swoich licznych służących traktowali jak domowników. W domu nie rozmawiano o pieniądzach, chociaż o bogactwie rodziny mówiło się nie tylko w okolicy, ale i w całych Prusach Wschodnich.
- Byłam pokojówką oraz podawałam do stołu. Pozostałymi pracami, takimi jak gotowanie i sprzątanie zajmowały się inne osoby. Anders dwa razy w tygodniu urządzał wystawne przyjęcie, na które zapraszał ważne osobistości - wspomina pani Anna. Podczas przyjęcia goście rozmawiali w kilku językach, m.in. po angielsku i francusku.
Ubrana w czarną sukienkę, przystrojoną wykrochmalonym, haftowanym białym fartuszkiem pani Anna zajmowała się wymianą wykwintnych dań na okazałym stole. Trzeba było się przy tym odpowiednio zachować i wiedzieć, jak podawać gościom potrawy. Musiała również wykazać się znajomością kilku ważnych zwrotów w innych językach, bo nigdy nie było wiadomo, kto zasiadał przy stole.
Na moje pytanie o to, jakim człowiekiem był Richard Anders pani Anna odpowiada - Richard? Pamiętam go bardzo dobrze. To był wiecznie zapracowany człowiek, który cały czas siedział nad dokumentami. Bardzo troszczył się o swoich pracowników i jednakowo ich wszystkich traktował. Wiele dobrego dla nas zrobił. Pobudował bardzo dużo domów dla swoich ludzi pracujących w fabrykach i tartakach. I dla Rucianego też wiele zrobił...
Według wspomnień mojej rozmówczyni, szczególną uwagę zwracała na siebie żona Richarda. - Bo wie pan, to była taka wielka dama - opowiada pani Anna. - Nie uznawała żadnych ówczesnych wynalazków. Nawet ubierała się z dawna. Zawsze nosiła duży kapelusz i długą spódnicę, do której miała przyszytą na dole do wewnętrznej strony chusteczkę. Gdy potrzebowała przetrzeć twarz lub wytrzeć nos, musiałam jej dyskretnie podać rąbek spódnicy, aby skorzystała z chusteczki, bo przecież jej samej nie wypadało tego robić.
Żona Richarda Andersa nie uznawała również automobili. W jej przekonaniu nie wypadało damie wsiadać do takiego pojazdu. W majątku Andersów zawsze był przygotowany do wyjazdu powóz lub bryczka ze stangretem. Gdy pani Anders wyruszała lub też powracała z podróży, jej służąca za każdym razem musiała jej towarzyszyć do powozu i podawać dłoń podczas wsiadania i wysiadania z niego.
Pani Anna wspomiona, że Richard Anders początkowo nie mógł się przełamać do podróży automobilem, lecz z biegiem czasu zmuszony do szybkiego przemieszczania się pomiędzy swoimi zakładami, musiał z takiej formy transportu korzystać.
Zachowanie małżonki Andersa, pochodzącej ze starej rodziny szlacheckiej, nie było bynajmniej spowodowane nabytymi manierami, lecz kwestią przestrzegania etykiety, jaką wówczas wszystkie damy musiały przestrzgać.
Robert Arbatowski
2005.10.26