Różnice mogą dotyczyć miejsca. Mogą także dotyczyć czasu, obyczajów i nawyków. Mogą wreszcie dotyczyć wszystkiego naraz.
Ponad sześćdziesiąt lat mieszkałem w Warszawie. Od kilkudziesięciu lat jeżdżę samochodem – nadal najwięcej po Stolicy. Co jak co, ale znajomość miasta i obowiązujące zasady ruchu mam obcykane jak mało kto. Toteż żaden warszawski kierowca nie trąbi na mnie znienacka i nie wystawia przez okienko środkowego palca, czyli – mówiąc po polsku – „faka”.
Tymczasem ostatnio stało się coś dziwnego. Będąc w Warszawie zauważyłem, że na trudnych skrzyżowaniach kierowcy trąbią na mnie, a także pokazują stosownymi, czy raczej niestosownymi gestami, że jestem matoł i przestępca drogowy. A ja jechałem jak zawsze, to jest jak wszyscy tubylcy - ostro i zdecydowanie. Żeby nie być zawalidrogą. Zatem co takiego nagle się stało?!
I oto olśnienie. Mój samochód – z rejestracją warszawską – został przecież w Szczytnie, a ja tym razem przyjechałem do Stolicy autem mojego szwagra. Z obcymi literami, czyli NSZ. Wszystko jasne! Chyba jednak warszawiacy wredni są. Wyraźnie wyznają zasadę: „co wolno wojewodzie…”
W telewizji od czasu do czasu oglądamy reklamę pod hasłem „prawie jak… coś tam”. I to „prawie” stanowi różnicę.
Kiedy w latach siedemdziesiątych poleciałem do Stanów Zjednoczonych, rodzina pewnego młodego Polaka zamieszkałego w Chicago poprosiła mnie, aby zawieźć młodemu karton „Sportów” – ówczesnych prymitywnych polskich papierosów, za którymi podobno tęsknił ów młody ogromnie. No i tak rzecz się miała. Zawiozłem do Ameryki pokaźny karton tychże. Na miejscu odbiorca przesyłki umówił się ze mną w chicagowskim nocnym klubie. Tam też spotkaliśmy się, w towarzystwie kilkorga miejscowych rodaków. „Sporty”, ogólnie biorąc, wzbudziły sensację. Każdy z biesiadników zapalił jednego. Atmosfera zapanowała wręcz staropolska. I oto nagle alarm. Grupa ochroniarzy otacza nasz stolik. Każą nam wstać i opuścić lokal. Dlaczego? – Bo publiczne palenie narkotyków jest zakazane przez prawo. Wyjaśniliśmy sprawę. Zdumieni długo oglądali okazane polskie papierosy, nie mogąc uwierzyć, że coś, co tak potwornie śmierdzi, to normalny tytoń, produkt państwowego monopolu i do tego jeszcze chroniony prawem.
W telewizyjnej reklamie można by powiedzieć: Sporty? – Prawie jak marihuana!
A różnice w czasie?
Czy dzisiejszy student potrafi sobie wyobrazić, że kiedy ja zaczynałem studia na Politechnice Warszawskiej, w roku 1963, to w czynnym od godziny ósmej bufecie Wydziału Architektury, czyli tam, gdzie można było tanio zjeść śniadanie, piwo było napojem normalnie dostępnym. I nikomu nie przeszkadzało, że swoją parówkę pierwszoroczny student popijał „dubeltowym warszawskim”.
Niestety gdzieś w drugiej połowie lat sześćdziesiątych piwo wycofano z klubu, zastępując je pożywnym (!) mlekiem. I to serwowanym za darmo! Toteż my, starzy studenci, musieliśmy przenieść się, podczas przerw śniadaniowych, do sklepiku naprzeciw wydziału, popularnie zwanego „u baby”.
Kilka lat później, gdy rozpocząłem staż zawodowy we wspomnianym niedawno Wojskowym Biurze Studiów i Projektów Budowlanych, śniadania także jadło się w biurowym bufecie. Pracowaliśmy od godziny siódmej rano. Już za pięć siódma szefowa kadr stawała w hallu przy drzwiach wejściowych ze słuchawką telefoniczną przy uchu. Telefon połączony był z zegarynką i nasza kadrowa uważnie wsłuchiwała się w komunikat, który w końcu brzmiał mniej więcej tak: - szósta pięćdziesiąt dziewięć… szósta pięćdziesiąt dziewięć… Kiedy padało: - siódma zero, zero…, kadrowa chwytała ze stołu wszystkie listy obecności i wynosiła je. Spóźnieni nie mieli szansy na podpis i musieli meldować się osobiście u niej w pokoju.
No, ale już o ósmej otwierano na parterze bufet. Kiełbaski z wody, sałatka jarzynowa, a nawet kawałki rozklepanego schabu usmażone naprędce. No i do tego – oczywiście – piwo! W dodatku bufet nasz był miejscem, gdzie serwowano prawdziwego „żywca”, co stanowiło ewenement na skalę Warszawy. No, ale było to biuro MON-u.
A dzisiaj? W moim dawnym klubie; klubie studentów architektury, mieści się obecnie knajpa „Apetyt Architektów”. Po szesnastej można tam dostać alkohol. Wcześniej obowiązuje studencka prohibicja. O bufecie w wymienionym biurze projektów nikt już nie pamięta. Zresztą nawet gdyby istniał nadal, piwo byłoby zakazane.
I komu to przeszkadzało?
Andrzej Symonowicz