Tym razem akurat to nie autor tych gastronomicznych opowieści wędrował gdzieś po świecie, ale odwrotnie, miałem przyjemność gościć młodego fachowca, znawcę kulinarnej sztuki z Gdyni. Pan Krzysztof miał w Szczytnie poza innymi obowiązkami sporo czasu, więc wykorzystał go oczywiście na… wyprawę z wędką nad jezioro. Jest bowiem zapalonym wędkarzem, ba, ma na koncie kilka medalowych okazów, co potwierdziły zdjęcia zamieszczone w Internecie. Jak się jednak okazało, ryby też już powoli zapadają w sen zimowy, więc sukcesów wędkarskich nie odniósł. Za to był zachwycony wyborem ryb słodkowodnych w naszych sklepach i na rynku. Okazuje się, że w sklepach Trójmiasta jest doskonały wybór świeżych ryb morskich, za to naszych popularnych w Szczytnie sandaczy, linów czy leszczy tam nie uświadczysz! Zwyczajnie tam nie docierają. O takiej sielawie na przykład czy siei wielu nadmorskich smakoszy wie cokolwiek tylko z opowiadań. Gość nie ograniczył się tylko do oglądania, ale sprawił mi niezwykłą niespodziankę. Gdy po południu wróciłem do domu, na stole czekał trzydaniowy obiad składający się tylko i wyłącznie z dań rybnych.
Jako specjalista od ryb morskich pan Krzysztof na początek przygotował przekąskę w postaci sałatki z łososia. W tym momencie, sorry, ale muszę przeprosić PT Czytelników, musiałem na chwilę przerwać pisanie, wyjąć z lodówki salaterkę z sałatką i dojeść trochę tego specjału! Taki już los łakomczucha. Przepis, który mi autor pozwolił ujawnić jest niezwykle prosty. Zwyczajnie, wystarczy ok. pół kilograma świeżego filetu z łososia pokroić poprzecznie w cienkie plastry o grubości najwyżej 3 - 4 mm. Potrzebny jest do tego bardzo ostry nóż z dość długim ostrzem. Plastry następnie należy z wyczuciem lekko posolić i pozostawić na ok. 2 godziny. W tym czasie kroimy na bardzo drobną kosteczkę dwa – trzy kiszone twarde ogórki i dwie niewielkie cebule. Posolone płaty łososia kroimy w drobną kosteczkę, wielkości tak mniej więcej ½ łazanki. To wszystko razem dokładnie mieszamy z 3 – 4 łyżkami majonezu i pozostawiamy na godzinę w lodówce. Ciągle czuję smak tej sałatki na podniebieniu…
Ugotować porządną zupę rybną potrafi każda dobra gospodyni. Natomiast bulion, który ma konsystencję i smak pozostawiający na kilka minut niezatarte wrażenie nie tylko w ustach, ale i żołądku nie każdy kucharz przygotuje ot, tak od ręki. A był to bulion ze świeżego lina! Długo usiłowałem dojść, co nadało mu ów niepowtarzalny aromat i lepko ślizgającą się po języku treść. W końcu autor zlitował się i przyznał, że cała sztuka, poza normalnymi rosołowymi warzywkami, oparta jest na czterech cebulach jakie towarzyszą rybce w trakcie gotowania.
Właściwie to by już wystarczyło na porządny posiłek, a tu przed nami jeszcze danie główne. Jak jednak uspokajał jego twórca, miała być to potrawa lekkostrawna. I była jak najbardziej. Klasyczne włoskie farfalle z tuńczykiem i oregano. No, może lekkim wyjściem poza włoskie standardy było zastosowanie drobnego szczypiorku zamiast klasycznej szalotki. A poza tym tylko oliwka, ząbek czosnku i łyżeczka świeżego oregano. Cała sztuka polega na tym, aby przyrumieniony na patelni posiekany czosnek podsmażony potem z oregano utracił swą ostrość, zachowując echo aromatu. Kolejne podsmażanie już z tuńczykiem, cały czas dodając oliwkę dla zachowania konsystencji sosu prowadzi do uzyskania prawie jednolitej masy. No i tylko pozostaje przemieszać z makaronem i przystroić czymś zielonym. Lekkostrawna bajka, a nawet bajer. Bo tak się złożyło, że akurat trafiła do nas przypadkiem i nie odmówiła pozostania na obiedzie nasza wyjątkowo urodziwa młoda znajoma. Nie będę ukrywał, wzrok jakim spoglądała po tym obiadku na pana Krzysztofa pozostawiał cokolwiek do myślenia…
Wiesław Mądrzejowski