Przypominam. W biurze Orbisu w Londynie zastanawiamy się jak urządzić stoisko targowe w hali Olympia, skoro przygotowana do tego celu zabudowa nie dotarła z Warszawy.
Moje pytanie:
- Panowie, macie tu przy swoich biurach jakieś pokoje gościnne?
Oczywiście mieli i to jakże piękne i reprezentacyjnie wyposażone. Skórzane fotele, palmy, dywany. Tego mi było trzeba.
Najpierw pojechaliśmy do hali zobaczyć jak wygląda przewidziane dla nas miejsce. W zasadzie montaż zabudowy targowej był prawie ukończony. Pośród kolorowych, rozświetlonych stoisk natychmiast znaleźliśmy ciemną „czarną dziurę”. To betonowy, trzydziestometrowy placyk pod polskie stoisko.
Następnego dnia, od rana, rozpoczęła się wywózka wyposażenia pokoi gościnnych do hali targowej. Przede wszystkim piękne, luksusowe dywany. Dalej meble stylowe wykonywane w podwarszawskim Henrykowie według historycznych wzorów. Klubowe fotele skórzane oraz palmy i wszelka inna piękna zieleń w donicach, która wprawdzie nie miałaby szans utrzymania się w warunkach panujących w hali, ale na trzy dni? Ponadto, oczywiście lodówka i elegancki sprzęt kuchenny, bo jakoś tego „Poloneza” (wówczas najbardziej wzięta polska wódka) trzeba serwować.
Stoisko wyszło wspaniale. Jak luksusowy apartament w pięciogwiazdkowym hotelu. Jednego wszakże nie udało się zorganizować na poziomie przyjętym na targach. Oświetlenia! Kilkadziesiąt punktowych reflektorków wystawienniczych pozostało w skrzyniach na lotnisku w Warszawie. W Londynie porozstawialiśmy jedynie to, czym dysponowały polskie przedstawicielstwa, czyli lampkami nocnymi z abażurkami, lampami stojącymi, gabinetowymi i kilkoma typowo biurkowymi, do pracy. W porównaniu z otoczeniem polskie stoisko, choć na swój sposób piękne i wygodne, tonęło w mroku.
I oto otwarcie targów. Z Polski przylecieli ważni dyrektorzy, aby zadbać o stosowne kontrakty. Sytuacja, o której nie wiedzieli, poraziła ich. Ale odwrotu już nie było. Wszyscy czekają przede wszystkim na zapowiedzianego wcześniej sir Thomasa Cooka. Wreszcie nadchodzi siwowłosy, dystyngowany sir Thomas. Nasi dyrektorzy sadzają gościa w bardzo wygodnym fotelu, serwują polską wódeczkę i nieśmiało podpytują o wrażenia. A tu starszy pan nagle pyta, kto wpadł na pomysł, żeby zrezygnować z typowego, wystawienniczego oświetlenia. Co mieli mówić. Powiedzieli, że to designer (projektant) tak wymyślił. Sir Thomas Cook poprosił, aby przedstawiono mu projektanta (czyli mnie), pogratulował pomysłu – bo przecież w tych ekspozycyjnych reflektorach nie sposób spokojnie porozmawiać, a na stoisku polskim, to ho, ho, a nawet jeszcze lepiej. Potem poprosił, aby nam obu nalano i wypił za moją dalszą pomyślność. Proszę pamiętać, że ja miałem wówczas około trzydziestu pięciu lat, a sir Thomas dokładnie dwa razy tyle.
Właściciel biura podróży COOK spędził w polskiej strefie około godziny, co jest absolutnym ewenementem, wypił oczywiście kilka solidnych „polonezów” i z tego co wiem nasi przedstawiciele nie mieli żadnych kłopotów z podpisaniem planowanych umów.
Po powrocie do Polski wręczono mi honorową nagrodę za wybitnie zaprojektowane stoisko i nikt nigdy nie wspomniał, że coś wydarzyło się nie tak. Czasem sobie myślę, że ten sprzęt zaprojektowany przeze mnie i wykonany przez najlepsze warsztaty w Polsce, do dzisiaj leży w skrzyniach gdzieś w przepastnych czeluściach magazynów LOT-u.
Andrzej Symonowicz