Ostatnio, jak dowiaduje się "Kurek", kurczą się porcje zupy wydawanej przez MOPS, co nie podoba się osobom korzystającym z tej formy pomocy.

- Zupka jest smaczna - mówi Wiesiek Jóźwik, stały czytelnik "Kurka" - no i dlatego chciałoby się zjeść jej więcej, a tu w kance pustki.

Wraz z kolegą demonstruje, ile to mu się strawy dostało (środa, 15 lutego) - fot. 1.

Chodzi bowiem o to, że im dalej się stoi w kolejce, tym mniej skapnie zupki do podstawionego naczynia. Widać to zresztą na zdjęciu - w obu kankach dno jest ledwie przykryte, skutkiem czego po konsumpcji kiszki nadal grają marsza, a to - zdaniem naszych rozmówców - nie powinno mieć miejsca.

Smacznie, ale mało

W MOPS-ie

Zupki gotowane są w SP nr 6 przez tamtejsze kucharki, równocześnie z posiłkami dla dzieci. Przez to są smaczne, co zwiększa apetyty potrzebujących, no i jest problem z ich ilością.

- Obecnie warzy się dwie 25-litrowe bańki i dotąd to wystarczało - mówi szefowa MOPS Hanna Bojarska.

Fundusze, jak nam wyjaśnia, są ograniczone, a ponadto nie wiadomo, czy gdyby zwiększyć liczbę baniek do trzech, to wszystko zostałoby zjedzone. Ponadto nie może obciążać dodatkową pracą szkolnych kucharek.

- Może wprowadzić jakieś kwitki na posiłki - zastanawia się. - Ale jak dotąd nie ograniczano w ten sposób dostępu do zupy.

Jest jeszcze i inny aspekt tej sprawy - gorące zupki, według pierwotnej idei, która przyświecała pomysłodawcom ich wydawania, nie miały być dla każdego. Jedynie dla tych, którzy sami nie potrafią nic sobie ugotować (są zbyt niezaradni) lub nie mają ku temu warunków - mieszkają gdzieś na stancjach bez dostępu do kuchni lub są zgoła bezdomni. Jeśli zaś ma się umiejętności kulinarne i możliwość gotowania, a tylko brakuje grosza, należy udać się do MOPS-u po specjalną pomoc na dożywianie.

KARTOFLE, OMASTA I NIECO WODY

Następnego dnia, udawszy się w miejsce, gdzie MOPS wydaje zupki, mówię grupce kolejkowiczów, że "Kurek" rozmawiał z kierowniczką i pytał, czy nie można byłoby gotować więcej zupy. Wyjaśniłem, że są rozmaite przeszkody, a najważniejsza jest ta, że przygotowanie dodatkowej bańki ciepłej strawy pociągnęłoby za sobą zwiększenie kosztów.

- A jakich tu trzeba pieniędzy - pewien mężczyzna przebija się głosem przed innymi.

- Wystarczy dolać wody do kotła, wrzucić parę kilo kartofli, nieco omasty i gotowe.

Sądząc po tym, jak mówi o gotowaniu należy wnioskować, że nie jest mu ono obce. Mieszka w małym pokoiku z kuchnią, co wiem, bo znam człowieka, czyli...

... ale pointę niech już sami dopowiedzą sobie Szanowni Czytelnicy.

DYLEMAT NA SKRZYŻOWANIU

Ponieważ zima tego roku była (i nadal jakiś czas zapewne pozostanie) nadzwyczaj ostra, a także obfita w opady śniegu, nawierzchnie miejskich ulic, nawet tych najgłówniejszych pozostawały skryte przed oczyma kierowców. A to zalegał na nich śnieg, a to breja solankowa, maskując namalowane na nich znaki poziome. Od kilku dni nawierzchnie są, o dziwo, stosunkowo czyste, przynajmniej tych najważniejszych traktów, m.in. ul. Odrodzenia. Dzięki temu strzałki i linie ciągłe oraz przerywane stały się znowu widoczne, choć potraktowane ostrymi warunkami atmosferycznymi nie pozostają w najlepszym stanie.

DOJECHAĆ NA POCZTĘ

W ubiegły czwartek 16 lutego ul. Odrodzenia przemierzał pewien przyjezdny, mniejsza o to skąd, ważne, że chciał dojechać na pocztę, czyli interesował go kierunek via ul. Polska. Nie pierwszy raz był w Szczytnie, ale słabo znał topografię miasta i miejscową organizację ruchu, więc znakom drogowym, tak pionowym, jak i poziomym przyglądał się nadzwyczaj uważnie. Zbliżywszy się do skrzyżowania ze światłami zobaczył to - fot. 2.

Coś, co obchodziło go najbardziej, czyli tablicę pokazującą dozwolone kierunki jazdy. Wynikało z niej (i wynika), że z lewego pasa jezdni można jechać i prosto, i w lewo, z prawego także prosto oraz w prawo. Chciał prosto, ale ponieważ pas prawy był zajęty, skierował się na lewy, skąd, jak pamiętamy, także można jechać ku ul. Polskiej. Toczy się zatem i toczy, bo ruch tu spory, a więc powolny, gdy raptem przed maską wyrasta mu biała strzałka skierowana w lewą stronę - fot. 3.

Co z takiego oznakowania wynika? Ano to, że z pasa jezdni można tylko skręcać w lewo, w żadnym zaś wypadku nie wolno podążać prosto. No i masz babo placek!

- Co to się w Szczytnie wyrabia z tymi oznakowaniami - zdziwił się bardzo nasz przyjezdny, bo skutkiem tego zamiast na pocztę, zajechał na nieznaną mu ul. 1 Maja i sporo czasu upłynęło nim w końcu dobrnął do celu.

PROSTO CZY NA LEWO

Trzeba dodać, że takie sprzeczne oznakowania dotyczą wszystkich kierunków na tym skrzyżowaniu, nie tylko ciągu ul. Odrodzenia - Polska, ale i ul. 1 Maja - Warszawska.

Analizując zaś powyższą sytuację, wydaje się, że nasz przyjezdny postąpił prawidłowo. Choć pierwszy zauważony przez niego pionowy znak dopuszczał jazdę na wprost, to podporządkował się drugiemu, jakby bardziej ostatecznemu, czyli namalowanej na jezdni strzałce nakazującej tylko kierunek w prawo. Co jednak na to fachowcy, czyli policja drogowa?

Jak informują nas spece od ruchu, znaki drogowe jednej grupy nie są ważniejsze od innych, ale jeśli oznakowanie pionowe mówi co innego niż poziome, należy kierować się tym, co nakazuje to pierwsze.

- Chodzi bowiem o to, że strzałki, czy też linie malowane na jezdni nie są odporne na zmienne warunki atmosferyczne. Wystarczy mały opad śniegu, a już staną się kompletnie niewidoczne - mówi podkomisarz Radosław Drach. - Jeśli jakiś kierowca pojedzie na opisywanym skrzyżowaniu prosto z lewego pasa, przepisów o ruchu drogowym nie złamie.

Rozbieżność w oznakowaniu jest jednak - jego zdaniem - niedopuszczalna, a także niebezpieczna, gdyż może zaskoczyć innych kierowców, którzy pozostają przekonani, że tak poruszać się nie wolno, bo grozi to kolizją. Administrator drogi powinien jak najrychlej rzecz doprowadzić do porządku.

Skoro tak, "Kurek" udaje się do miejscowego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, celem uzyskania stosownych wyjaśnień.

- Najlepiej będzie sprawę rozeznać na miejscu - uzyskujemy odpowiedź i wraz z drogomistrzem Krzysztofem Chodkowskim jedziemy na główne szczycieńskie skrzyżowanie ze światłami.

ZBYT DOBRA ROBOTA

GDDKiA z chwilą postawienia nowych znaków pionowych wiedziała dobrze, że nastąpi wówczas rozbieżność w stosunku do tego, co pokazują strzałki. Dlatego jeszcze w ubiegłym miesiącu zaangażowano frezarkę, tj. specjalną maszynę, która miała zetrzeć strzałki i niektóre linie wymalowane na jezdniach w obrębie tego skrzyżowania. Niestety, malarze wykonali swoją robotę bardzo dobrze i nie udało się znaków poziomych całkowicie usunąć.

Drogomistrz Chodkowski pokazał "Kurkowi" te miejsca, gdzie pracowała frezarka, m.in. i fragment jezdni przedstawiony na fot. 3.

Okazało się zatem, że to, co "Kurek" brał za zatarcie z powodu warunków atmosferycznych, w rzeczy samej było wynikiem pracy specjalnej maszyny, która także usunęła, choć nie tak do końca, ukośne linie ograniczające pasy ruchu na ul. Odrodzenia tuż przed skrzyżowaniem. Teraz można tam jechać całą szerokością (do osi jezdni) i ze skrajnego lewego pasa podążać prosto lub w ul. 1 Maja.

- Na wiosnę przystąpimy do wymalowania na nowo linii i strzałek, aby zapanował tam w końcu porządek - zapewnia nas drogomistrz Krzysztof Chodkowski.

NIEWĄSKO WĄSKO

Problem ów poruszaliśmy latem ubiegłego roku i wcześniej, teraz znów wracamy do niego, gdyż jakoś nie możemy przekonać się do racji urzędników z ratusza. Teraz, kiedy sporo śniegu zalega na krawędziach miejskich ulic, zwężając szerokość ich jezdni, rzecz staje się paląca i wymaga poprawek.

Chodzi o skrzyżowanie ul. Leśnej z Osiedleńczą, zmodernizowane swojego czasu przez Urząd Miejski w celu zwiększenia bezpieczeństwa ruchu. Aby je podnieść, przeprofilowano miejsce styku obu ulic w jakiś esik-floresik. Niestety, kiedy "Kurek", powodowany skargami i niezadowoleniem licznych czytelników z tak przeprowadzonej modernizacji przypatrzył się skrzyżowaniu, stwierdził, że jest tu teraz bardzo wąsko, ale UM uparcie pozostawał przy swoim, że nie wąsko, lecz wystarczająco szeroko. Zamiast zatem kontynuować czcze polemiki, popatrzmy jak się obecnie sprawy mają na miejscu - fot. 4.

Po prawej stronie ulicy, co widać dokładnie, podąża mały samochodzik seicento, który ledwo mieści się w szerokości przypisanego mu pasa jezdni. Lewymi kołami styka się bowiem z podwójną linią ciągłą, a prawymi przylega wprost do krawężnika i to nie podlega dyskusji!

Fotografię tę "Kurek" przedstawił podkomisarzowi Radosławowi Drachowi, szefowi miejscowej drogówki, by spojrzał na nią okiem fachowca.

- Nie wygląda to najlepiej - mówi Radosław Drach. - Wyobraźmy sobie, że zamiast seicento, jedzie tędy większa ciężarówka. Ta musiałaby już nie najechać, ale przekroczyć lewymi kołami podwójną linię ciągłą, a to stanowiłoby manewr niedozwolony. Co więcej, gdyby na miejscu był policjant drogowy, widząc taką jazdę musiałby ukarać łamiącego przepisy kierowcę. No tak, ale co zrobić, skoro inaczej jechać tędy nie sposób?

I niech to posłuży za cały komentarz w tej sprawie.

2006.02.22