Ten wyjazd miał przypieczętować trwający kilka miesięcy związek. Legalizację nakazywał rozsądek, ale czy serce...?
Jan dawał jej poczucie bezpieczeństwa, pewności, spokoju. Był wyrozumiały i cierpliwie czekał na jej przyzwolenie. Ona - zwodząc go obietnicami - wciąż nie była gotowa. Po śmierci męża ciągle nie umiała jeszcze być z innym mężczyzną. Nie serce, nie pragnienie, ale właśnie rozsądek nakazywał zmienić to wszystko. Przyjęła oświadczyny, a wspólny wyjazd na konferencję miał przypieczętować ich związek. Jednak życie napisało swój własny scenariusz.
Organizatorzy zjazdu zadbali o wszystko. Były i naukowe pogadanki, ale też i biegi na orientację oraz wiele innych konkurencji sportowych. Wszyscy chętnie włączyli się do rywalizacji. Potem do biesiady przy ognisku i wreszcie tańca.
Jan nie chciał tańczyć, był zmęczony. W niej zmagania sportowe wyzwoliły całą energię i nie chciała jeszcze odpoczywać. Siedzieli słuchając muzyki, a gdy z głośników popłynęły dźwięki tęsknej melodii, była więcej niż pewna, że Jan ulegnie nastrojowi i poprosi ją do tańca. Stało się jednak inaczej.
- Czy mogę poprosić do tańca Twoją partnerkę? - z takim zapytaniem zwrócił się do Jana młody mężczyzna.
- Ależ proszę.
- Zatańczymy? - teraz swoje zapytanie skierował właśnie do niej.
Obcy mężczyzna wyciągnął rękę i natychmiast wtulił ją w delikatne ramiona. Tańczyli, tańczyli i tańczyli...
- Idę na górę - oznajmił Jan podchodząc do nich - a Ty?
- Ja jeszcze zostanę.
Zupełnie nie poznawała siebie, ale te obce ramiona tak czule ją tuliły, że zapragnęła w nich jeszcze zostać.
Została.
Przetańczyli i przegadali całą noc. A gdy Marek zaproponował odpoczynek w swoim pokoju, natychmiast przystała. Ten obcy mężczyzna, który tak niespodziewanie pojawił się w jej życiu obudził uśpioną tkliwość i tęsknotę za prawdziwym ciepłem ogrzewającym nie ciało, a duszę.
Długa podróż, pełen zamieszania dzień, przetańczona noc... to wszystko sprawiło, że natychmiast, przepełniona błogością i ufnością, zasnęła...
Marek ostrożnie położył się obok. Wtulił się w ciepło tego obcego, ale jakże bliskiego ciała. Jeszcze nie pragnął jej tak, jak pragnie mężczyzna kobietę. Jej obecność wyzwoliła w nim troskę, tkliwość i chyba najnormalniej w świecie, po sztubacku, po wariacku... zakochał się.
Obudziło ją słońce, które wdarło się do pokoju i zatańczyło na jej twarzy. Od razu przytomna i tak dziwnie szczęśliwa uśmiechem przywołała wspomnienia.
Delikatne posapywanie śpiącego mężczyzny wcale jej nie speszyło, oto dokonała wyboru. Świadomie przekreśliła znajomość z Janem, bo Marek zapukał do jej serca, a ona mu je otworzyła.
Ostrożnie wyzwoliła się z objęć Marka i bezszelestnie przemknęła do łazienki.
- O piękna Meliso, widzę, że nie tylko zwinnoscią, wdziękiem i urodą, ale i alabastrowym ciałem obdarzyła Cię natura - przywitał ją, gdy ponownie zjawiła się w pokoju.
- Melisa? Wiesz jak mam na imię, czemu porównujesz mnie z ziołami? - spytała i bez zażenowania sięgnęła po ubrania.
- Tak pięknie pachniesz, jesteś lekiem na całe zło, dajesz uspokojenie, koisz...
- Oj, bo się rozpłynę... Przywołuję Cię do rzeczywistości i proszę byś poszedł ze mną po rzeczy i pewnie na dworzec.
Jan nawet nie oponował, gdy zabierała swoje rzeczy, jej zachowanie jednoznacznie przekreśliło ich znajomosć.
Po śniadaniu udali się na dworzec. Marek wypytał o dogodne połączenie i kupił bilet. Gdy wybiła godzina rozstania odprowadził do pociągu i po raz pierwszy, mimo że spali w jednym łóżku, namiętnie pocałował.
Pociąg ruszył. Wreszcie miała czas, by wszystko przeanalizować i zastanowić się. Gdyby nie ten wyjazd pewnie z obowiązku przyjęłaby propozycję Jana, teraz Marek w to poukładane życie wprowadził zamęt. Chciała tego zamętu, bo gdy ją po raz pierwszy przytulił poczuła dziwną błogość, a gdy po raz pierwszy pocałował - zawirował świat.
- Mamuś, co Ty na to? - zapytała ją, gdy dojechała do domu. - Będziesz się ze mnie śmiała, ale zakochałam się...
- Oj mama, mama! Jan? Nie. Marek.
Bez namysłu ruszyła w dwunastogodzinną podróż, by ponownie się z nim spotkać.
Przy Marku od nowa uczyła się całej przepełnionej tkliwością i czułością modlitwy miłosnej. Słuchała tych wszystkich zaczarowanych i odkrywanych po raz pierwszy słów, odpowiadając podobnym szeptem.
- Pragnę Cię i chciałbym byś w moich ramionach zaznała rozkoszy, ale tak bardzo boję się spłoszyć to wszystko co nas łączy, że z obawy, iż mogę Cię stracić proponuję Ci gościnny pokój.
Myślała o tym, doskonale wiedziała, że decydując się na ten przyjazd, decyduje się na wszystko. Czy była gotowa przyjąć tego mężczyznę tak jak oczekiwał? Oto miał się skończyć ich pierwszy, prawdziwy wspólny wieczór.
Gwiaździsta noc ustąpiła miejsca wschodzącemu słońcu i tak jak wszystko co istnieje, rządzi się swoimi prawami, tak ich ciała wtulone w siebie, ale jeszcze do końca nie spełnione, w ciasnym splocie odpłynęły w krainę, gdzie niespodziewanie rządzi Morfeusz.
- Teraz ja przyjadę - żegnał ją gorącymi pocałunkami, gdy nadszedł czas nieubłaganego rozstania. Po kilku dniach zadzwonił.
- Dzisiaj kupiłem herbatę z melisy... i wiesz, że nie smakuje tak jak Ty. Czy mogę przyjechać?
- Zawsze czekam - potwierdziła kładąc dłoń na oszalałym ze szczęścia sercu...
Tym razem ona czekała na niego na dworcu swojego miasta. Tak jak za pierwszym razem porwał ją w ramiona, a gdy zaczął całować świat ponownie zawirował.
Markowi podobało się rodzinne miasto Melisy.
- Wiedziałem, ja to czułem, że taka wspaniała dziewczyna musi wywodzić się z tak urokliwego regionu.
Nie chciał odpoczywać tylko zwiedzać i cieszyć oczy widokiem czarownych zakątków, których miała do pokazania wiele. A gdy zmęczeni, ale szczęśliwi wracali do domu i gdy niecierpliwie całował ją i tulił wiedziała, że z radością odpocznie w jego ramionach.
To była niesamowita, wspaniała i najczulsza wyprawa do krainy rozkoszy. Wreszcie podążali po schodach wiodących na sam szczyt spełnienia.
Kolejny dzień wspólnego pobytu postanowili spędzić w Leśniczówce Gałczyńskiego. Spowity dzikim winem dom i urokliwość położonego nad brzegiem jeziora zakątka zakwitła ponowną wspinaczką po zielonych schodach rozkoszy. A gdy Marek wyjechał Melisa na specjalnej widokówce pisała: "A Ty mnie na wyspy szczęśliwe zawiozłeś..."
Tęskniła, ale rozłąkę rekompensowała sama myśl, że istnieje ktoś, kto kocha, wspiera... i to było ważne i wspaniałe.
Grażyna Saj-Klocek
2003.02.12