Ostrzeżenia i apele kierowane co roku przez służby ratownicze nie skutkują - nadal nie brak śmiałków, którzy mimo utrzymujących się dodatnich temperatur podejmują ryzyko wchodzenia na pokryte cienką warstwą lodu akweny. Taka lekkomyślność kosztowała życie 62-letniego mieszkańca Linowa dojeżdżającego do pracy rowerem na skróty przez jezioro Sasek Wielki.
ROWEREM PO JEZIORZE
Do tragedii na jeziorze Sasek Wielki doszło w czwartek 17 stycznia około godziny 18.40. Wtedy jeden z mieszkańców Łysej Góry usłyszał dobiegające od strony akwenu wołanie o pomoc. Od razu zaalarmował o tym straż pożarną. Mimo późnej pory, złych warunków atmosferycznych i fatalnej widoczności strażacy rozpoczęli akcję. Przy użyciu sań lodowych i szperaczy przeszukali fragment jeziora wskazany przez mężczyznę, który poinformował o zdarzeniu. Nie znaleźli jednak żadnych śladów zarwanego lodu. Nazajutrz rano sołtys Linowa Marek Pichal zgłosił zaginięcie mieszkańca tej miejscowości Mieczysława C. Mężczyzna pracował jako dozorca na budowie w Dąbrowie. Feralnego wieczora pojechał do pracy rowerem wzdłuż brzegu jeziora Sasek Wielki.
Do piątkowych poszukiwań aktywnie włączyli się mieszkańcy Linowa, głównie strażacy z miejscowej OSP, którzy przeczesali brzeg akwenu. Ratownicy Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej, używając sań lodowych, prowadzili działania na jeziorze, penetrując obszar ok. 6 km2.
PAPIEROSY NAPROWADZIŁY NA ŚLAD
Przełom w poszukiwaniach nastąpił dopiero w piątkowe popołudnie, gdy sołtys Linowa zauważył w odległości 200 metrów od brzegu pęknięcia i kawałki kry. Na ślad zaginionego naprowadziła strażaków pływająca w wodzie paczka papierosów, które, jak zeznali świadkowie, Mieczysław C. kupił przed wyjazdem do pracy.
- Podczas naszych poszukiwań, przy temperaturze powietrza +7 stopni lód był już bardzo cienki. W trakcie działań do przerębla wpadło kilku strażaków - relacjonuje dowódca szczycieńskiej Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej mł. kpt. Janusz Zyra.
„ANAKONDA” W AKCJI
Finał akcji straży i policji miał miejsce w sobotę 19 stycznia. W poszukiwaniu ciała mężczyzny brało udział trzech nurków z JRG Olsztyn i pięciu z JRG Szczytno. Ze względu na kruchy lód, z Komendy Miejskiej Policji w Olsztynie do działań zaangażowano niedawno zakupiony poduszkowiec „Anakonda”. Po dwóch godzinach wydobyto zwłoki Mieczysława C. na powierzchnię. Mieszkaniec Linowa był pierwszą tej zimy ofiarą kruchego lodu w powiecie. Do podobnych tragedii dochodzi jednak co roku. Przyczyny zawsze są te same - brawura i lekkomyślność. Wśród ofiar cienkiego lodu nie brakuje amatorów wędkowania, którzy często, nie bacząc na panujące warunki pogodowe, łowią ryby.
- Sam widziałem kilku takich bezmyślnych osobników, kiedy prowadziliśmy akcję na Sasku Wielkim - mówi kapitan Zyra.
IGRANIE Z ŻYCIEM
Podczas odwilży lód bardzo szybko traci wytrzymałość. Człowiek, który wpada do zimnej wody, ma małe szanse na przeżycie. Wychłodzenie organizmu następuje błyskawicznie.
- W takich warunkach nawet w pełni zdrowa osoba może wytrzymać maksymalnie do pięciu minut. Do wyjątków należą tacy, którzy przetrwają dłużej - mówi st. kpt. Jacek Matejko, oficer prasowy KP PSP w Szczytnie. Z lodowej toni bardzo trudno się wydostać. Ktoś, kto do niej wpadnie, odruchowo się szamocze, co powoduje, że oblewa wodą zalegający wokół lód.
- Wówczas robi się on bardzo śliski i ofiara nie ma możliwości, by znaleźć punkt zaczepienia i wydostać się na powierzchnię - tłumaczy Jacek Matejko. Strażacy apelują do mieszkańców o zdrowy rozsądek i wyobraźnię, której wciąż wielu osobom brakuje. Proszą też, by zwracać uwagę na dzieci ślizgające się po ledwo zamarzniętych akwenach.
- Wchodzenie na kruchy lód to igranie z życiem - ostrzega kapitan Matejko.
Ewa Kułakowska/Fot. arch. KP PSP w Szczytnie