Przegląd okolicznych knajpek zaprowadził nas tym razem w stronę Olsztyna, a konkretnie do Tylkowa i tamtejszej „Kropelki”. Zaglądałem już tam kiedyś, lecz nie udało się niczego zjeść, gdyż poprzedniego dnia była dyskoteka i jeszcze odpoczywano. Nie jest to lokal wybitnie elegancki, lecz czysty, przystosowany właśnie do imprez tanecznych, które, jak przypuszczam, są głównym źródłem dochodu. Tym razem udało się trafić w porze obiadowej i do wyboru na wiszącym na ścianie jadłospisie można znaleźć kilkanaście pozycji – od ryb przez flaki i kebab po leczo, golonkę i jeszcze coś tam, coś tam. Z ryb niestety po bliższym zapoznaniu się z ofertą pozostał tylko sandacz i pstrąg, a poza tym polecono nam krupnik. Co do krupniku, porządnego, na kościach jak trzeba, nie mam żadnych zastrzeżeń i polecam. Bardzo smaczny. Sandacz niestety okazał się „średni”, przeschnięty, absolutnie bez wyrazu. Ot, był to był i dał się zjeść. Surówki też takie sobie. Wypada, żeby były to są. Przy okazji, pogadując z paniami tam zatrudnionymi, wspólnie doszliśmy do wniosku, że jedyną szansą na przyciągnięcie szerszej rzeszy stałych i przelotnych gości jest – poza stałą podstawową ofertą – pewna specjalizacja wiejskich lokali. Obiecałem, że będę tam częściej zaglądał, jeżeli „Kropelka” wyspecjalizuje się w kilku naprawdę dobrych daniach, nie muszą być specjalnie wyszukane. Na początek choćby ten krupnik. Pamiętam z dawnych dość ubogich czasów, że do niektórych małych, niespecjalnie eleganckich knajpek w okolicach Bydgoszczy jeździło się – a to na supergolonkę z grochem pod Koronowo, na dania kartoflane – placki, babki, kiszki itp. do Nowej Wsi, na specjalne flaki do Chmielnik i tak dalej. Jeżeli więc w Tylkowie – poza przeciętną resztą - zawsze będzie można zjeść ten smaczny krupnik, bigos i na przykład superlina w śmietanie czy ze dwa „z uczuciem” przyrządzone dania z dziczyzny, to zawsze się zatrzymam i radośnie opiszę. A do Olsztyna przecież jeździmy częściej niż gdzie indziej. Te uwagi dotyczą nie tylko „Kropelki”, ale i wielu lokali w Szczytnie i okolicach. Marzą mi się i marzą od dawna np. ekstragrzybki w „Borowiku”, a tu przeciętność skrzeczy…
Wracając zaś do wspomnianych wyżej flaków, dania polskiego niczym rogatywka, sposób ich przyrządzania schamiał przez ostatnie lata całkowicie. Tę wstrętną zalewajkę, jaką dostajemy w różnych barach i innych paszodajniach wstyd nazwać tak piękną nazwą. I tu niespodzianka bardzo przyjemna. Czekając na główne danie w jednej z restauracji w centrum Szczytna, zamówiłem bez większych nadziei właśnie flaki. Jako wypełniacz czasu raczej. Dostałem zaś miseczkę super! Doskonale wyczyszczone, świeże, w miarę grubo krojone, na świetnym rosole i z wyczuciem przyprawione. Młodość mi się przypomniała chmurna i durna i ten właśnie smak uczciwych flaków!
I tu kolejna właśnie propozycja na świetne firmowe danie. Na dobre flaki zajrzę nie tylko ja, zawsze i wszędzie. Wracając zaś do tej właśnie restauracji – ma ona tę zaletę, że poza stałymi daniami z karty, są tam często dorzucane potrawy akurat na dzień, dwa. Zresztą i karta też raczej nie zdąży pożółknąć ze starości i jest zmieniana. Mogę polecić na przykład ostatnio tam spróbowany gulasz z sarny z kaszą. Dziczyzna tak rzadko gości na naszych stołach, że sam w sobie jest ewenementem. Bardzo delikatny gulasz, sam nawet może bym go troszkę mocniej leśnymi ziołami potraktował, ale to kwestia gustu, i do tego bardzo dobrze ugotowana kasza gryczana. Jeżeli to początek specjalizacji lokalu w dziczyźnie, to będę zachwycony.
Wiesław Mądrzejowski