W jednym ze wspomnieniowych programów telewizyjnych pokazano wybitnego aktora Tadeusza Łomnickiego, w owym czasie zapewne czterdziestolatka, śpiewającego kabaretową piosenkę. Ubrany w przeciwdeszczowy płaszcz poruszał się pośród pozorowanego tłumu studentów, interpretując słynny utwór Agnieszki Osieckiej – „Okularnicy”. Jakże fantastycznie to robił! On; wieloletni Rektor Wyższej Szkoły Teatralnej, jeden z największych współczesnych aktorów, mistrz gardzący reklamą i wszelką chałturą. Z tego, co wiem nigdy nie zniżył się do estrady. To był pewnie jedyny raz, kiedy zaśpiewał publicznie.
Na egzaminie wstępnym do szkoły teatralnej, poza innymi sprawdzianami, należy popisać się wykonaniem wybranej piosenki. Podczas studiów interpretacja piosenki jest jednym z wykładanych przedmiotów. Każdy zatem aktor, po teatralnej szkole, posiada umiejętność śpiewania. Ci najwięksi zawsze jednak piosenką trochę gardzili. Choć, podobnie jak Tadeusz Łomnicki, czasem ulegali namowom reżyserów.
Niemniej sławny artysta, zmarły niedawno Zbigniew Zapasiewicz, w sztuce „Kubuś Fatalista” - granej w warszawskim Teatrze Współczesnym przez kilka sezonów - śpiewał „na żywca”, czyli bez mikrofonu zabawną, sprośną piosenkę z epoki Diderota. Śpiewał fantastycznie. Byłem, słyszałem!
Niezrównany mistrz sceny, Gustaw Holoubek też dał się namówić – jeden jedyny raz – na zaśpiewanie w telewizji. Przepięknie odegrał starą, sentymentalną piosenkę „Całuję twoją dłoń madame”. W tym samym zresztą programie telewizyjnym, a było to przed wielu laty, zadebiutowała w dziedzinie estrady ówczesna królowa TV – Irena Dziedzic. Zaśpiewała słynny song o Mackie Majchrze – kompozycję Kurta Weilla z „Opery za Trzy Grosze”. Potem już nigdy więcej nie słyszeliśmy jej śpiewającej.
Bardzo dawno temu na polskich estradach występował kabaret „Wagabunda”. Był to kabaret gwiazd. Między innymi, przez pewien krótki czas, współpracował z Wagabundą Zbigniew Cybulski. Cybulski uważany był za piosenkarskie beztalencie, a jednak w programie kabaretu zaśpiewał niezwykle trudny utwór słynnego francuskiego barda, poety i kompozytora – Georgesa Brassensa. „La Poupée”, czyli „Laleczka”. Specjalnie dla Cybulskiego sparafrazowany polski tekst brzmiał mniej więcej tak (cytuję z pamięci):
Miałem wtedy tak niewiele lat i twarde pięści
Zaciskałem je,
gdy wpadłem w gniew
Wciąż coraz częściej.
Nie słuchałem nigdy dobrych rad, ani tłumaczeń
Z rękami w kieszeni chciałem iść przez świat…
Dziś jest inaczej.
Rządzi mną laleczka, która oczy ma niebieskie jak… itd.
A skoro jesteśmy przy gwiazdach filmowych, to pozwolę sobie nawiązać do felietonu sprzed czterech tygodni, w którym opisywałem paryski kabaret „Kniaź Igor”. Bywał w nim Daniel Olbrychski. Bywał często, bo miał w pobliżu swoje paryskie mieszkanie. W restauracji lubiano go. Zdarzało się, że słynny Olbrychski, szczególnie po drinku, zaśpiewał kilka piosenek z towarzyszeniem miejscowych artystów (Polaków, Rosjan oraz jugosłowiańskich Romów). A jak wiadomo nie jest to najmocniejsza strona talentu Mistrza.
Pewnego wieczoru, po dłuższej nieobecności spowodowanej wyjazdem z Francji, Daniel pojawił się w „Kniaziu Igorze”. Powitanie było entuzjastyczne i oczywiście solidnie zakrapiane.
No i zaczęły się wspólne śpiewy…
A wtedy rosyjski bard Alosza, człowiek usposobienia głęboko ponurego, westchnął tragicznie i powiedział:
- Ot, ciężko bez Daniela. Ale z Danielem trudno!
Osobiście żałuję, że całkowicie stroni od piosenki znany aktor – Krzysztof Kolberger. Kiedy zaczynał karierę – śpiewał. Przepięknie! Ma znakomity słuch i piękny głos. Przy swoim aktorskim talencie byłby polskim odpowiednikiem Charlesa Aznavoura. Tymczasem jeśli już możemy zobaczyć go na estradzie, to na ogół podczas recytacji poezji. Naprawdę szkoda.
Andrzej Symonowicz