Pomysł, by w upalną niedzielę wskoczyć na stalowe rumaki i pojechać na kajaki spodobał się wszystkim. Chwilę po 10-tej ruszyliśmy Tatarskim Szlakiem do Babięt. Bez pośpiechu jechaliśmy doskonale oznakowaną trasą wiodącą przez piękne mazurskie lasy.
Drzewa dawały upragniony cień a delikatny podmuch wiatru orzeźwienie. Przypominam, że Tatarski Szlak bierze swój początek na dziedzińcu zamkowym w Szczytnie i liczy 27 km. Jest tak wspaniale wytyczony, że przemieszczanie i wypatrywanie biało zielonych znaków, to po prostu wielka przyjemność.
Trasę znam na pamięć i wiem o wielu ciekawostkach ukrytych w leśnych ostępach. Dlatego bardzo się zdziwiłam, gdy stojąc na mostku wałpuskiej rzeczki koledzy zapytali: „przy bunkrze byłaś?”. Nie tylko nie byłam, ale nawet nie miałam pojęcia, że takowy znajdował się dosłownie dwa kroki od naszego postoju. Powędrowałam za przewodnikami i oniemiałam z wrażenia. Doskonale zachowana budowla i nęciła, by zajrzeć do środka i przerażała. Byłam dosłownie o krok, by wejść do środka, ale wielka obrzydliwa ropucha pacnęła na moją odzianą w sandały stopę i ostudziła ciekawość. Zrobiłam tylko zdjęcie i wróciliśmy do grupy. Zdecydowałam odstąpić od zaglądania do tajemniczego wnętrza. Wolałam cieszyć oczy pięknem otaczającej przyrody. A było co podziwiać, bo las ukazywał cuda nad cudami.
Leśnym duktem dotarliśmy do szosy Dźwierzuty – Świętajno i tam wszyscy wyciągnęliśmy butle z wodą oraz odblaskowe kamizelki. Mimo, iż dalej mogliśmy przemieszczać się oznakowanym Tatarskim Szlakiem, my zawsze rezygnujemy z tego i jedziemy kawałek wspomnianą szosą, by następnie wydostać na ruchliwą mrągowską szosę. Powód jest prosty, szosą szybciej i łatwiej. Lasem dłużej i niestety niewygodnie. Ja ten drugi odcinek szlaku pokonałam trzy razy i przyznam szczerze, że nie było łatwo.
Ubieramy kamizelki, uzgadniamy że kolejny przystanek przy sklepie i ruszamy. Niestety na szosie też nie było łatwo, zbliżało się południe i zmotoryzowani mknęli do Mrągowa na Piknik Country. Mijały nas prawdziwe stalowe, ryczące rumaki, pędzące samochody, ale na szczęście nikt na nas nie trąbił i nie spychał do rowu. Bezpiecznie dotarliśmy pod sklep w Babiętach i oprócz zimnej wody zakupiliśmy tam pyszne lody. Wspaniały chłodek na chwilkę ostudził żar spływający na nasze głowy, termometr wskazywał 40 stopni w cieniu.
Do Stanicy Wodnej jedziemy uświadamiając sobie, że tam niekoniecznie muszą na nas w taki upał czekać kajaki, że wiele osób w środku pełnego żaru lata ma taki sam pomysł jak my. Stawiamy rowery i mimo, iż wcześniej uzgodniliśmy kto z kim płynie, wszyscy zamiast nad rzekę rzucają się na stojąc w cieniu ławki. Tylko Boguś biegnie do recepcji, po chwili wraca rozkładając ręcę. Intuicja nas nie myli – kajaków nie ma. Nie umiem się z taką sytuacją pogodzić i biorę sprawę w swoje ręce. Szukam kierownika Stanicy i gdy go znajduję mówię prosto z mostu o co mi chodzi. „Proszę pana, my od lat tu się zjawiamy, pływamy godzinkę, ja to potem opisuję. Robię zdjęcia zamieszczam z tekstem w internecie. Pokonaliśmy tyle kilometrów w żarze i nawet jednego kajaka dla nas nie ma?” Pan Kazimierz Stwora grzecznie wysłuchał mojego wywodu i odparł: „Jeden jeszcze jest”. Rozpromieniam się i gotowa jestem rzucić się panu Kaziowi na szyję, gdy słyszę „o właśnie kolega wypożyczył”... Jestem rozczarowana, ale nie daję za wygraną „tyle na brzegu kajaków, może ktoś wypożyczy nam swój do sesji zdjęciowej” - proszę mojego rozmówcę. „Zaraz zobaczę co się da zrobić”. Po chwili wraca z jednym ze spływowiczów, którzy właśnie w Babiętach mieli postój na trasie kajakowego spływu z Sorkwit. Pan Marek zaprowadza nas nad brzeg rzeki pomagamy mu wyciągnąć kajak i po chwili obie z Dorotą śpiewamy „ach jak przyjemnie kołysać się wśród fal”. Niestety nie możemy popłynąć w „siną dal”, robimy krótką rundę i wracamy do brzegu. Przyjemność trwała krótko, ale dla takich chwil warto żyć. Wspaniale, że są życzliwi ludzie, którzy rozumieją potrzebę przeżycia takiej krótkiej, rozkołysanej chwili na kajaku. Dziękujemy za to panom Kaziowi i Markowi.
Po spełnieniu marzenia czas na drugie śniadanie. Siedzimy w cieniu drzew na wygodnych ławkach, a prowiant który zabraliśmy z domów rozkładamy na stołach. Wszystko smakuje wybornie. Czujemy się tak, jakbyśmy i my byli jedną z grup odpoczywających kajakarzy. Jest bardzo ciepło, jest upalnie i skoro nie możemy wypłynąć na kajakach, to chociaż postanawiamy pomoczyć nogi. Bawimy się świetnie wymachując wiosłem i chlapiąc nim niczym dzieci. Tak w Babięckiej Strudze rodzi się pomysł, by pojechać lasem do miejscowości Racibór nad jezioro Świętajno i tam wykąpać. Żegnamy miłe miejsce i tęsknie spoglądając na kajaki robimy postanowienie, iż zamysł zorganizowania spływu trzeba jak najszybciej zrealizować uprzednio czyniąc rezerwację. Powrót inną trasą wszystkich raduje ponieważ porzucimy szosę, a wiadomo na niej o tej porze moc pojazdów wracających z Mrągowa.
Tuż przed zjazdem do jeziora moc samochodów, a nad wodą tłum. Zostawiamy rowery w cieniu i ci, którzy mają stroje wskakują do jeziora. Woda jest czysta i mokra, i tak cudownie chłodzi rozgrzane ciało. Zażywszy kąpieli wracamy do tych, którzy nie mieli strojów i tylko brodzili po brzegu. Jeszcze chwilkę odpoczywamy, by ruszyć dalej. Wracaliśmy do Szczytna szczęśliwi odpoczywając, gdzie nam się tylko chciało stanąć, a to w cieniu drzew, a to na leśnym parkingu.
Była to długa wycieczka i choć liczyła ponad sześćdziesiąt kilometrów dla wszystkich satysfakcjonująca. Zwiedziliśmy tyle miejsc, a wspaniałe lato pozwoliło zażywać kąpieli wodno-słonecznych. Dzień został nazwany „piękną niedzielą”, nic dziwnego – to faktycznie była piękna kręciołowa niedziela.
Grażyna Saj-Klocek