- Problem polega na tym, że przestajemy być sobie wierni. Nie dotrzymujemy słowa składanego przełożonym, podwładnym, przyjaciołom, czy wreszcie małżonkom - mówi w rozmowie z "Kurkiem" ks. Andrzej Preuss, proboszcz parafii Wniebowzięcia NMP w Szczytnie
- Czy powinniśmy się niepokoić tym, że c oraz częściej pary decydują się na wspólne życie bez zawierania związku małżeńskiego?
- W naszym kościele w ubiegłym roku mieliśmy 18 ślubów mniej niż rok wcześniej. Jeżeli spada liczba ślubów to znaczy, że tak naprawdę jest w nas coraz mniej miłości. To oczywiście musi niepokoić.
- Może to nic złego, przecież tych ludzi coś jednak łączy.
- Prawda jest o wiele gorsza niż nam się wydaje. Ci, którzy żyją w takich związkach często są już z kolejnymi partnerami. Pocieszamy się, że ze sobą żyją, ale nie widzimy ile przy okazji jest okaleczenia. Najwięcej dają mi rozmowy w kancelarii, spotkania z ludźmi, którzy przychodzą i trochę kolęda.
- Gdzie leży tego przyczyna?
- Problem polega na tym, że przestajemy być sobie wierni. Nie dotrzymujemy słowa składanego przełożonym, podwładnym, przyjaciołom, czy wreszcie małżonkom. 20 lat temu nie spotykałem się z takim zjawiskiem, jak zdrada narzeczonego czy narzeczonej. Dziś niestety takie sytuacje mają miejsce.
- Co to oznacza?
- To, że mamy coraz mniejszą wartość w sobie i coraz większą odporność na prawdziwą miłość. Jesteśmy coraz słabsi. To się też przekłada najpierw na związek między chłopakiem i dziewczyną, później parterów życiowych.
- Ci, którzy decydują się na wspólne życie bez zawierania związku małżeńskiego twierdzą, że jest im tak wygodniej.
- Tu nie chodzi o dokument małżeński, tylko prawdę, którą ten dokument niesie. Ja to porównuję do wojny i poligonu. Na poligonie też walczymy, męczymy się i cieszymy że zwycięstwa. Ale na koniec przychodzi generał i mówi: gdybyście mieli ostre naboje, wszyscy byście zginęli. Po ślubie nie ma ślepaków. Wszystko idzie na serio.
Rozmawiał Andrzej Olszewski