Sylwester już za nami, umilkły kanonady petard i rac wystrzeliwanych w noworoczną noc i jest spokojnie. Ale nie całkiem, bo tu i tam, co bardziej zapalczywi obywatele, głównie młode osoby, tak jak strzelały już przed sylwestrem, tak strzelają nadal, choć okazja ku temu minęła. Ba, pojawiło się w Szczytnie wiele stoisk z materiałami pirotechnicznymi, czy to w marketach, czy to wolno stojących, pod chmurką, więc było się gdzie zaopatrzyć - fot. 1. Trzeba jednak wiedzieć, że na terenie województwa zgodnie z rozporządzeniem wojewody obowiązuje w ciągu całego roku zakaz używania wyrobów pirotechnicznych.
Wyjątkiem są tylko dwa dni - sylwester i Nowy Rok. Za złamanie tego zakazu, i tu uwaga, grozi kara grzywny do 500 zł, ograniczenie wolności, a w uporczywych przypadkach nawet areszt. Miejcie się zatem na baczności amatorzy posylwestrowego strzelania! Dodajmy jeszcze, że hałasowanie petardami to dla wielu dobra zabawa, ale dla zwierząt domowych to istny koszmar. Dlatego też ogólnopolskie stowarzyszenie „Empatia” już na długo przed końcem roku apelowało w internecie, aby powstrzymać się od strzelania w sylwestra, bo czworonogi gdy usłyszą głośny huk chowają się w najgłębsze kąty mieszkań, trzęsą się i piszczą. Jest w tym wiele prawdy, ale przecież podobne „fajerwerki”, jeśli nie głośniejsze urządza nam od czasu do czasu sama natura. Dzieje się tak podczas burzy z piorunami i jakoś to przeżywamy i przeżywają zwierzaki. Nie jesteśmy zatem zwolennikami całkowitego zakazu używania petard, no bo jak to tak? Przecież nie idzie spędzić sylwestra po cichu, bez żadnego wystrzału, bez świetlistego ogona choćby skromnej racy, czegoś w tym stylu – fot. 2.
KANAŁEM DO SZCZYCIONKA
„Kurek” szczęśliwym zbiegiem okoliczności stał się posiadaczem kopii bardzo ciekawej mapy naszych okolic z 1930 r. Oryginał, o czym mówią stosowne napisy, został sporządzony przez Wojskowy Instytut Geograficzny w Warszawie i przeznaczony był w tamtym czasie tylko do użytku służbowego.
Co ciekawe, podziałkę mapy wyskalowano w metrach oraz... krokach, ani chybi zrobiono tak na potrzeby dominującej siły w ówczesnych armiach, czyli piechoty. Interesująco przedstawia się na tym historycznym materiale kartograficznym okolica Szczytna, gdzie widać aż trzy jeziora(!) - fot. 3. Na owym fragmencie (jak i na całej mapie) widnieją dwujęzyczne nazwy miast i wsi. Widać też oryginalnie pisane nazwy miejscowości i jeziora: Sczyczonnek . Z kolei między nim, a Dużym Domowym figuruje wspomniany tajemniczy trzeci akwen. Jego dziś już całkiem zapomniana nazwa brzmi Piamnik (czerwony otok na fot. 3). Choć mało kto o nim słyszał, jeziorko przetrwało do czasów obecnych. Jest to teraz mocno zarośnięte bajorko już nie figurujące na nowych mapach, choć w rzeczywistości ciągle istniejące, tyle że zakwalifikowane jako nieużytek rolny.
Co się zaś tyczy samego kanału, to ów choć zaniedbany i nieoczyszczany, ani nie pogłębiany od dziesięcioleci również nadal istnieje. Teraz, gdy porastające jego brzegi gęste krzaki uwiędły, a korony korony drzew zrzuciły liście, nic już go nie maskuje i stał się doskonale widoczny - fot. 4. Na zdjęciu mamy przedstawiony widok na kanał od strony żwirowej drogi łączącej Kamionek z Korpelami. Ciek nie jest zbyt szeroki, ani zapewne też głęboki, ale przy odpowiednim nakładzie sił i środków pewnie dałoby się go doprowadzić do żeglowności i odbywać rejsy jeśli już nie „Jagienką”, to choćby kajakami na trasie Szczytno - Szczycionek. Wydaje się zatem, że pomysł zgłoszony przez Stefana Piskorskiego, byłego szefa spółki „Sawica”, aby zamiast utopijnego zamiaru budowy kanału łączącego Domowe Duże z jez. Sasek Wielk udrożnić kanał do Szczycionka nie jest wcale mrzonką.
OBSUWA NA PRZEPUŚCIE
Cóż, na razie z tą wodną przeprawą do Szczycionka jest jak jest, więc trzeba dodać, że wspomniana droga żwirowa przecinająca opisywany wyżej kanał zapadła się częściowo przy przepuście, stwarzając spore niebezpieczeństwo - fot. 5.
W trakcie mijania się w tym miejscu można zbyt głęboko wjechać na pobocze i wpakować się do wody. A już spoczywa w niej jeden z pachołków wyznaczających krawędź drogi, który był się obsunął wraz z nią - szczegół w białym otoku na fot. 5. Dlatego też apelujemy do gminnych służb o naprawienie drogi w tym miejscu. Trzeba bowiem dodać i to, że przed paroma laty była ona niemal nie używana. Jednak obecnie, gdy powstało przy niej spore osiedle domków jednorodzinnych, stała się szlakiem ruchliwym.
NIEBYWAŁE CIEPŁA ZIMA?
Kiedy udajemy się na spacer, choćby nad wspomniany wcześniej kanał, nie da się nie zauważyć, że coś z tą tegoroczna zimą jest nie tak. I to już nie tylko z powodu braku śniegu, ale wysokich, jak na tę porę roku, temperatur. W święta było nawet + 10o C. Dlatego też trawa nad niezamarzniętą wodą się zieleni (fot. 5), zaś w przydomowych ogródkach kwitną kwiaty, a na drzewkach, np. krzewach bzu pojawiają się pąki jak na wiosnę - fot. 6. Zdjęcie przedstawia rośliny z ogródka pod blokiem nr 16 w Kamionku. Ciepłe zimy nie są jednak jakimś wyjątkowym zjawiskiem w naszym klimacie. Co więcej, dane statystyczne prowadzone w kraju od 1779 r. wskazują, że rekordy ciepła padały nie tak dawno temu, bo u schyłku XX w.
GRUDZIEŃ: +19,5° C Tarnów (19.12.1989)
STYCZEŃ: +17° C Jelenia Góra (17.01.1993)
LUTY: +21° C Kraków (25.02.1990)
MARZEC: +25,6 °C Nowy Sącz (30.03.1974)
Temperatury te nie oznaczają jednak, że dana zima była generalnie ciepła, bo do takiej w historii pomiarów trzeba zaliczyć tę z przełomu lat 2006/2007 r. Co ciekawe, rok wcześniej było znacznie zimniej, przez kilka dni utrzymywały się temperatury w okolicy - 30o C. Ale i tak nie panowały tak tęgie mrozy, jak w 1940 r. 11 stycznia tego roku w Siedlcach odnotowano aż -41o C. Temperaturę tę wskazał termometr umieszczony w zamkniętej klatce meteorologicznej na wysokości 2 m nad ziemią, a więc przy gruncie musiało być jeszcze zimniej. Natomiast we wcześniejszych czasach, w Polsce szlacheckiej odnotowywano i takie zimy, kiedy w styczniu kwitły jabłonki, ale i takie, podczas których zamarzał cały Bałtyk i podróżowano do Szwecji konnymi saniami, po drodze wstępując do karczm postawionych na... lodzie.
WANDALE W AKCJI
Mimo okresu świątecznego wandale nie wypoczywają i kolejny raz dali upust swym niszczycielskim żądzom. Idąc ul. Bohaterów Westerplatte w kierunku ul. Kochanowskiego można prześledzić dokładnie ich szlak.
Pierwsze ślady chuligańskiej działalności widać przed torami wiodącymi na Olsztyn, a ostatnie także na kolejowym przejeździe, tyle że w kierunku Wielbarka. Tu i tam powykręcane zostały tarcze znaków drogowych, bądź zsunięte w dół słupka. Zapewne w mniemaniu sprawców były to czyny bardzo śmieszne, ale w rzeczywistości świadczące o godnym pożałowania, wprost śmiesznym intelekcie - fot. 7. Zwieńczeniem całej tej „roboty” było wykręcenie słupka ze znakami kolejowo-drogowymi na ul. Kochanowskiego, gdzie jak widać oznakowanie stało się czytelne tylko z jednej strony torów - fot. 8. Choć sprawcy nie zostali pochwyceni (jak dotąd) nie znaczy to, że nie spotkała ich kara.
Otóż gdy oglądaliśmy te poprzekręcane i powyginane znaki przy szlaku kolejowym, zauważyliśmy pod jednym z nich rozdeptane wielkie psie łajno. No tak, któryś z wandali, albo ich kilku musiało w nie wdepnąć i bardzo dobrze, że chociaż to. Zawsze potępialiśmy na łamach tych właścicieli czworonogów, którzy nie uprzątają takich „rzeczy”, ale w tym przypadku akurat nie. - Straty dla kasy miejskiej nie są duże, bo i też znaki nie są mocno uszkodzone - nowa tarcza bez słupka kosztuje ok. 100 zł, ale zawsze jest trochę zachodu. Trzeba zebrać ekipę pracowników do wykonania napraw, no i im potem zapłacić - denerwuje się Wiesław Kulas z UM.