Blisko roczne rządy nowej pasymskiej burmistrz zyskały sobie sporą rzeszę przeciwników. Grupa skrzywdzonych rośnie i jest na tyle zdesperowana, że zamierza doprowadzić do referendum.
Bez szacunku
Wśród osób, które mają wiele do zarzucenia obecnej pasymskiej burmistrz jest radna Halina Gadomska.
- Żeby chociaż jedna z decyzji, z którymi się zetknęłam, nie była krzywdząca dla ludzi, zapewne bym tak nie narzekała - mówi "Kurkowi". - Ludzi trzeba szanować, a tego w postępowaniu burmistrz w ogóle nie widać.
Na dowód swych słów podaje kilka przykładów. Jeden z nich dotyczy mieszkanki Gromu Genowefy Kalinowskiej, leciwej i schorowanej kobiety, która została bez dachu nad głową. Zaledwie kilka dni wystarczyło władzom gminy na jej wymeldowanie z domu zmarłego ojca, w którym mieszkała wraz z siostrą i jej mężem. To oni zostali spadkobiercami, ale mieli starszej pani zapewnić dożywotnio własny kąt. Przed zamknięciem postępowania spadkowego siostra i szwagier pani Genowefy przepisali posesję na rzecz swojej córki i zięcia, a ten z kolei zawnioskował o wymeldowanie ciotki.
- Wszystko odbyło się w ciągu zaledwie kilku dni, kiedy pani Genowefa akurat była w odwiedzinach u swojej córki w Pasymiu. Wydana została decyzja, a w ślad za nią zmieniono zamki. Gdy wróciła, o niczym nie wiedząc, okazało się, że już nie może wejść do rodzinnego domu, w którym całe życie mieszkała - opowiada radna Gadomska. Jako pełnomocnik poszkodowanej złożyła odwołanie od decyzji do wojewody, a ten je uwzględnił, nakazując burmistrz Pasymia ponowne rozpatrzenie sprawy.
- Burmistrz zrobiła wizję lokalną ze świadkami, którzy potwierdzili, że Genowefa Kalinowska nie mieszka pod wskazanym adresem, więc jej wymeldowanie z urzędu jest uzasadnione - mówi Halina Gadomska. - A jak miała mieszkać, skoro jej nie wpuścili do domu?
Drugą decyzję popartą takimi "dowodami" wojewoda utrzymał w mocy. Radna, w imieniu swej podopiecznej, złożyła skargę do NSA.
Obecnie Genowefa Kalinowska mieszka "kątem" u córki, której warunki bytowe pozostawiają wiele do życzenia. Stara, niedołężna kobieta sypia na zestawionych fotelach.
- Burmistrz Kobylińska była w mieszkaniu córki pani Genowefy i widziała warunki, w jakich oni wszyscy żyją, starała się nawet pomóc, jakieś sprzęty pożyczyła, ale wcześniej narobiła ludziom krzywdy - mówi rozgoryczona radna. Zdaniem innych niezadowolonych pasymian, podłożem tak szybkiego wydania decyzji o wymeldowaniu, bez uwzględnienia wszystkich okoliczności, była "wdzięczność" okazana nowemu właścicielowi posesji za to, że "robił jej w Gromie kampanię wyborczą".
Precz ze sklepem
Anna Tomaszewska prowadzi w Pasymiu sklep spożywczo-monopolowy "NON STOP". Jest absolutnie przekonana, że kłopoty, z którymi się boryka od kilku miesięcy, są swoistą formą rewanżu za nieprzychylne burmistrz Kobylińskiej opinie przedwyborcze.
- Naszym zdaniem nie nadawała się na tę funkcje i z tą opinią nie kryliśmy się, odmawiając między innymi umieszczenia plakatów wyborczych w sklepie - mówią Anna Tomaszewska (notabene blisko spokrewniona z burmistrz Pasymia) i jej przyjaciel Włodzimierz Brzozowski, właściciel lokalu, w którym znajduje się sklep.
Najpierw, w styczniu tego roku, w Pasymiu próbowano wprowadzić prawne zmiany w uchwale dotyczącej godzin pracy placówek usługowych i handlowych. Proponowane zmiany dla Anny Tomaszewskiej stanowiły "nóż w plecy", bowiem jej placówka, jako jedyna w gminie, działa okrągłą dobę i to właśnie miano ograniczyć. Petycje z podpisami około 500 osób, które optowały za utrzymaniem całodobowej obsługi w sklepie, polemiki itp. działania ostatecznie sprawiły, że nic się nie zmieniło.
- No to znalazł się powód, żeby uderzyć z drugiej strony - mówi rozgoryczona pani Anna. W kwietniu br. roku wszczęte zostało postępowanie, by odebrać jej koncesję na handel alkoholem. Za podstawę posłużyła sprawa z sierpnia ubiegłego roku, kiedy to jedna z pracownic sprzedała trunek osobie nieletniej. Trafiła za to przed oblicze sądu, który w listopadzie ubr. postępowanie warunkowo umorzył.
- A tu w kwietniu, czyli pół roku później komisja przeciwalkoholowa, której zaczął już wtedy przewodniczyć wicestarosta Oleszkiewicz, zawnioskowała o odebranie koncesji, a burmistrz potwierdziła wniosek decyzją - wspomina Anna Tomaszewska, która odwołała się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Olsztynie. Te decyzję burmistrz Kobylińskiej uchyliło, wskazując w uzasadnieniu na szereg uchybień merytorycznych i formalnych w toku postępowania wyjaśniającego.
To nie koniec kłopotów przedstawicielki pasymskiego handlu. W listopadzie upływa bowiem termin ważności alkoholowej koncesji. Już we wrześniu złożyła więc wniosek o jej przedłużenie. Jak na razie nakazano jej przedstawienie w Urzędzie Miasta i Gminy wszelkich możliwych dokumentów, które w urzędowych aktach już są, stanowiły bowiem załącznik do pierwszego "koncesyjnego" wniosku. Co prawda, w prawie nie funkcjonuje pojęcie "przedłużenia koncesji" i każdorazowo jest to jej wydanie, ale - o czym Anna Tomaszewska i Włodzimierz Brzozowski są przekonani - żądanie powtórnego dostarczenia tych samych dokumentów, które już są i nie straciły na aktualności stanowi dowód szykanowania. Zajmują się obecnie gromadzeniem wymaganych "kwitów", by zdążyć przed wygaśnięciem koncesji. Czy ją otrzymają? Nie wiadomo, ale są pełni obaw.
- Jeśli w sklepie nie będzie można sprzedawać alkoholu, to z całą pewnością nie będzie miała sensu nazwa "NON STOP", a może nawet w ogóle utrzymywania placówki, w której obecnie oprócz mnie, zatrudnione są cztery osoby. Grozi im więc, że stracą pracę. Czy dobry gospodarz gminy tak postępuje - zastanawiają się Anna Tomaszewska i Włodzimierz Brzozowski.
Trwałe urazy
Grono przeciwników burmistrz Kobylińskiej co i rusz zasilają nowe osoby, w poczuciu krzywdy z tytułu utraty pracy.
- Nie mam najmniejszych wątpliwości, że pozbawienie mnie stanowiska było zemstą za to, że w słynnej "sprawie dożynkowej" zeznawałam przeciwko obecnej burmistrz, a wówczas radnej powiatowej - mówi Sylwia Czaja, do stycznia br. dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury i Sportu.
Przypomnijmy krótko, że sprawa ta toczyła się przed obliczem kilku sądów, a dotyczyła wzajemnych oskarżeń radnej powiatowej Kobylińskiej i ówczesnej radnej gminnej Bożeny Kawieckiej, która na łamach "Kurka" opisała niegodne osoby publicznej zachowanie podczas dożynkowych uroczystości.
Sylwia Czaja przyznaje, że "sama sobie zgotowała ten los". To ona bowiem wystąpiła do władz gminy z wnioskiem, aby MOKiS z jednostki budżetowej został przekształcony w samodzielną placówkę kultury, zgodnie zresztą z ustawowymi nakazami.
- Skończyło się na tym, że w przekształconym Ośrodku tylko dla mnie zabrakło miejsca. Dostałam wypowiedzenie z pracy w związku z likwidacją, choć tylko formalną, jednego zakładu pracy, ale angażu w nowym - już nie - opowiada była dyrektor. Z perspektywy czasu nie żałuje jednak tego, co się stało, choć obecnie musi do pracy dojeżdżać do Olsztyna. - Teraz mam wokół siebie ludzi, z którymi można coś zrobić, atmosfera jest normalna. Patrząc na to, co się dzieje w Pasymiu jestem pewna, że w sytuacji zależności i podwładności od pani burmistrz, nie sposób byłoby pracować.
Płonne obietnice
Zaledwie dwa lata w pasymskim urzędzie przepracowała Beata Konopka. Podobnie jak wielu innych - wspomina - nie wyrażała bezkrytycznego entuzjazmu dla kandydatki na burmistrza. I niemal natychmiast po wyborach odczuła tego bolesne skutki.
- To cały ciąg zdarzeń, które były tylko moim udziałem - opowiada. - Musiałam na przykład do każdej najprostszej czynności składać pisemne wyjaśnienia i uzasadnienia, czego nikt inny nie robił. Przygotowane przeze mnie dokumenty były kwestionowane i weryfikowane, czyli np. faksowane do innych urzędów po potwierdzenie, czy są dobre.
Na początku roku zakres pracowniczych obowiązków pani Beaty został powiększony niemal dwukrotnie. - Faktycznie miałam problem, by wszystkiemu podołać tym bardziej, że były to zadania z różnych dziedzin. Pani burmistrz próbowała mi udzielić nagany, ale po konsultacji z radcą prawnym odstąpiła od tego, bo zarzuty były bezpodstawne. Wtedy wszystko zaczęło się odwracać. W szybkim tempie odebrano mi większość obowiązków, na koniec wręczając wypowiedzenie z pracy "z powodu likwidacji stanowiska".
Odwołanie do sądu pracy nie pomogło pani Beacie. Sąd przyznał pracodawcy prawo doboru pracowników i swobody w kształtowaniu kryteriów oceny.
- Uważam, że to, w jaki sposób ze mną postępowano, to zwykły mobbing, czyli znęcanie się pracodawcy nad pracownikiem - twierdzi Beata Konopka, której praca w urzędzie pozwalała zapewnić utrzymanie i wychowanie dla 14-letniej córki. W osobistych dokumentach dotyczących sprawy przechowuje "reklamowy" wycinek prasowy z czasów kampanii wyborczej. Wówczas jeszcze kandydatka na burmistrza Lucyna Kobylińska deklaruje wyborcom: "Jeśli zostanę wybrana burmistrzem, swoją pracą będę jednoczyć społeczność gminy, a nie ją dzielić. Co do urzędników gminnych, to przecież znam ich i uważam, że w każdym z nich drzemie coś wartościowego, co mogą zaoferować mieszkańcom gminy. Każdy, kto szczerze chce swymi umiejętnościami wspierać rozwój naszej gminy i pracować dla dobra jej mieszkańców, nie musi się niczego obawiać".
- To co się dzieje, nie ma absolutnie nic wspólnego z przedwyborczymi zapewnieniami - podsumowuje Beata Konopka.
Pasymscy desperaci
- Nie można tej kobiety zostawić na stanowisku, bo skoro przez niecały rok narobiła tyle fermentu, to co się będzie działo przez trzy następne lata - uważają ci mieszkańcy gminy Pasym, którzy są już na tyle zdesperowani, że zamierzają doprowadzić do referendum. Czekają z niecierpliwością na 11 listopada, kiedy upłynie rok od wyborów burmistrza, bo wtedy dopiero mogą złożyć stosowny wniosek do wojewódzkiego komisarza wyborczego. Twierdzą, że nie będzie żadnego problemu ze zgromadzeniem 15-osobowej grupy inicjatywnej.
- Zawiedzionych i skrzywdzonych jest naprawdę dużo. I takich, którzy głośno się buntują, i takich, którzy boją się występować oficjalnie, bo w mniejszym czy większym stopniu są zależni od burmistrz, np. pracą - mówi Włodzimierz Brzozowski.
Rodzinne rozgrywki
- Nie jestem zaskoczona. Właściwie już od dnia wyborów spodziewałam się, że coś takiego nastąpi - mówi burmistrz Lucyna Kobylińska dodając, że prowodyrami referendalnej kampanii są dość blisko z nią spokrewnione osoby, które w ten sposób chcą odegrać się za zupełnie prywatne sprawy. - Przykro tylko, że w rodzinne rozgrywki zamierzają wplątać całą gminną społeczność.
Zapewnia, że wszystkie decyzje, jakie podejmuje, są zgodne z prawem, a jeśli w ich efekcie ktoś rzeczywiście zostaje pokrzywdzony, to stara się tym osobom pomóc w inny sposób.
- Dziwię się więc radnej Gadomskiej, bo w rozmowie ze mną mówiła co innego - dodaje burmistrz Kobylińska.
Jej zdaniem, przy kryzysowej ekonomicznej sytuacji gminy, gdy grozi jej zarząd komisaryczny, można i należy znaleźć znacznie lepsze przeznaczenie dla pieniędzy, które pochłonie organizacja i przeprowadzenie referendum.
- W gminie jest strasznie dużo do zrobienia. Szkoda, że zamiast połączyć wszystkie siły, by przetrwać ten trudny czas, podejmowane są działania, które tylko pogłębią problemy - stwierdza Lucyna Kobylińska.
* * *
- Ludzie się buntują, są źli i zniechęceni. Czy pójdą głosować podczas ewentualnego referendum, to się dopiero okaże, ale tak jak teraz, z pewnością dalej w gminie być nie może - podsumowuje radna Halina Gadomska.
Halina Bielawska
2003.10.08