Kilka dni temu zaczepił mnie pewien zacny mieszkaniec Szczytna, o którym wiem, że jest moim stałym, wytrwałym czytelnikiem. Z ogromną troską zadał pytanie, jak też ostatnio idzie mi pokazywanie się w mieście. Jego zdaniem, w niedawnych felietonach nazbyt sobie pofolgowałem, krytykując bez pardonu wszelkie objawy miejskiej aktywności. Czytelnik mój sądzi zatem, że naraziłem się miejscowym decydentom, a także dotknął mnie powszechny ostracyzm; ludzie spluwają za mną na ulicy, a może nawet życie moje jest zagrożone! Odpowiedziałem, że poruszam się głównie kanałami, bo też lepsza odpowiedź nie przyszła mi do głowy.
Co do mnie – nie uważam, żebym jakoś specjalnie zawziął się. Ot, kilka ogólnych uwag o otoczeniu. No, ale skoro można mieć inne zdanie, to odpocznijmy trochę od realiów codzienności i znów – jak dawniej – zajmijmy się anegdotą.
„Szaleństwo ze Szkotem – wydalim oba dwa złote” – takiego powiedzonka używał niegdyś Stefan Friedman, a może i używa do dziś – nie wiem, dawnośmy się nie widzieli. Powiedzonko to oznaczało, że towarzystwo, z jakim ostatnio Stefan miał do czynienia, nie za bardzo mu odpowiadało i przyjemność była wątpliwa. Friedman – aktor o ogromnym poczuciu humoru – zawsze słynął z ciętych ripost. Przed laty bawiliśmy się na wielkim letnim festynie w krakowskich ogrodach. Były tańce i występy gwiazd. Stefan, podobnie jak ja, był tam gościem. Koło parkietu, na stojącym „wiedeńskim” wieszaku powiesił swoją cenną video-kamerę, aby móc swobodnie potańczyć. A wtedy wkroczył na parkiet jeden z naszych przyjaciół, powszechnie znany kabaretowy birbant - pijaniutki do nieprzytomności. Wszedł, kilkakrotnie fantazyjnie zatoczył się i padł był, obalając przy tym rzeczony wieszak wraz z cenną kamerą. Stefan zbladł nieco, ale spokojnie podszedł do delikwenta, pomógł mu podnieść się i pochwalił: „Fajny numer, stary! A może mógłbyś to powtórzyć?”.
Kamerze nic się nie stało.
Aktorem słynącym z ciętego języka był – nieżyjący już – Andrzej Szczepkowski, ojciec popularnej Joasi Szczepkowskiej. Kiedy do teatralnego bufetu wszedł Tadeusz Pluciński – znany przystojniak, podrywacz i uwodziciel, aczkolwiek nieco już postarzały i powitał biesiadujących aktorów zabawnym (jego zdaniem) „niech będzie pochwalony…”, - Szczepkowski bez namysłu odpowiedział mu: „na wieki wieków amant”.
Istnieje sporo anegdot na temat refleksu znanych aktorów. Zwłaszcza interesujące są przypadki przejęzyczenia się na scenie. Szczególnie trudno zareagować, gdy partner pomyli tekst w sztuce teatralnej pisanej wierszem. Mnie osobiście zaimponował bardzo dawno temu stary mistrz Zelwerowicz, który w „Zemście” Aleksandra Fredry, na słowa partnera: „…reumatyzmy jakieś łupią” odpowiada „Ej, co powiesz, wszystko głupio.” Tymczasem partner przejęzyczył się i wygłosił: „…reumatyzmy jakieś gniotą”, na co nie speszony Zelwer odpowiedział natychmiast, nie tracąc rytmu: „Ach ty stary idioto”.
Na zakończenie - jako tatuś - nie mogę oprzeć się, aby nie przytoczyć złośliwego powiedzonka mojej dziś już dorosłej córki. Zdarzyło się to bardzo wiele lat temu, ale ja już wtedy byłem wcale pokaźnym grubasem. No i postanowiłem się odchudzić. Poza dietą, rozpocząłem cykl ćwiczeń gimnastycznych. Każdego ranka, na balkonie mojego warszawskiego mieszkania, półgoły, ciężko dysząc pracowałem nad sylwetką.
Pewnego dnia zobaczyła mnie moja pięcioletnia córeczka:
- „Co robisz tato?” – spytała.
- „Ćwiczę” – odpowiedziałem ledwo dysząc.
- „SUMO?” – spytało moje bystre dzieciątko.
Ech, ta telewizja!
Andrzej Symonowicz