Za oknem słonecznie i... biało, cały krajobraz posypany śniegiem niczym cukrem pudrem. Zaliczyłam spacer wokół jeziora Dużego Domowego i zasiadłam przed telewizorem, by dopingować moją faworytkę - Justynę Kowalczyk.
Nie ukrywam, że wolałabym w taką piękną, zimową pogodę szusować na górze Czterech Wiatrów w Mrągowie, ale tam trzeba dojechać. Obdzwoniłam wszystkich miłośników narciarstwa zjazdowego i na dziś nie znalazłam bratniej duszy. Fajna, zjazdowa góra jest na wyciągnięcie nart, ale tam trzeba jechać z kimś, kto podziela narciarskie zainteresowania. Stanie i czekanie na kogoś, kto szusuje nie należy do przyjemności. W tym roku byłam na G4w już tam dwa razy i miałam okazję cieszyć kreślonymi na śniegu esami floresami. Celowo wybrałam program w telewizji i oglądanie transmisji z rywalizacji w Tour de Ski, bo tam śnieg, bo tam narty, a mi się ciągle G4W śni. Od zawsze kibicuję Justynie, gdy wygrywała byłam z niej dumna, teraz chylę czoła i dziękując za wszystkie wspaniałe dokonania nadal podziwiam. Gdy na ekranie ukazał się komunikat, że można wziąć udział w konkursie i wygrać wspaniałe nagrody, wystarczy wysłać na nr 7220 esemesa z hasłem „BIEGI” - wysłałam. Natychmiast dostałam odpowiedź: „Odpisz teraz: Kto i dlaczego jest twoim idolem kobiecych biegów narciarskich? Odpowiedz zacznij od słowa: IDOL”. Cóż natychmiast napisałam: IDOL TO JUSTYNA ONA WSZYSTKO WYTRZYMA – I JAK GWIAZDA ŚWIECI O JUŻ LECI. Na co dostałam kolejną odpowiedź, że wykonałam poprawnie zadanie i gdy moja wypowiedź będzie najciekawsza „WYGRAM” a z laureatami skontaktują się telefonicznie. Położyłam telefon obok pilota i patrząc na wysiłek narciarek z nadzieją czekałam na sygnał. Justyna na metę przybiegła jako 23-cia, ale bieg ukończyła. Wszystkie jej koleżanki, gdy wpadały na metę, to padały plackiem na śnieg i w pewnym momencie za metą pokotem leżało całe mnóstwo utrudzonych kobiet. Justyna jako jedyna stała oparta o kije, zmęczona, spocona... nawet kamera uchwyciła jak wypluwa ślinę. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że PRZEGRANA, dla mnie była, jest i będzie gwiazdą – KRÓLOWĄ narciarstwa biegowego. Przypomniałam sobie moje pierwsze narciarskie kroki, gdy jeszcze nikt nawet nie miał pojęcia, że taka gwiazda się narodzi, wówczas gdy szłam z nartami biegowymi, wołano za mną „E Małysz!”. A tu proszę taka Justyna zafascynowała nas wszystkich, dała nam tyle radości. Moje rozmyślania o biegówkach i tęsknocie za zjazdówkami przerwał mąż, który nie czekając na zakończenie transmisji z biegów, przełączył program na mecz. Nie zważał na moje protesty, nawet śmiał się z tego, iż oczekuję nagrody za esemesa, skoro tych esemesów nikt nie czyta, bo losuje komputer. W tym momencie, zabrzęczała moja komórka. „Przycisz, to z telewizji” - zawołałam radośnie. Usłyszawszy głos kolegi najpierw poczułam rozczarowanie, ale gdy powiedział, że jedzie na Górę Czterech Wiatrów i mnie chce zabrać, poczułam się tak, jakbym wygrała telewizyjny konkurs. Zebrałam się dosłownie w kilka minut. Pojechaliśmy. Jak wspominałam byłam n G4W już dwa razy w tym roku, ten był trzeci. Wówczas warunki były wspaniałe, ale te kolejki do wyciągu talerzykowego... Zjazd trwał chwilkę, a czekanie na podjazd nawet 20 minut. Tym razem rewelacja, zjazd i podjazd, zjazd i podjazd. Zabawa świetna, ludzi mało, można było cieszyć walorami góry do woli. Gdy jechałam po raz kolejny, na śniegu zobaczyłam coś czarnego, ale przy znacznej szybkości zatrzymanie i sprawdzenie, co to jest – było niemożliwe. Zatrzymałam się przy czarnym przedmiocie przy kolejnym zjeździe. Okazało się, że był to telefon (na pewno nie z telewizji). Powiedziałam pracownikowi dozoru wyciągu, że gdyby ktoś pytał o telefon, to znalazłam i zostawię w barze. Tak też uczyniłam. Zadowolona, że wygrałam tyle wspaniałych chwil na śniegu dzięki uprzejmości kolegi apeluję teraz do wszystkich miłośników narciarstwa zjazdowego: GDYBYŚCIE NA GÓRĘ CZTERECH WIATRÓW JECHALI, TO PROSZĘ BYŚCIE MNIE ZE SOBĄ ZABRALI.
Grażyna Saj-Klocek