W starych nutach babuni…” – tak zaczynał się walc „Francois” śpiewany przez Mieczysława Fogga. A dalej - dawnych wspomnień czar…
Gdzie mi tam do tak dawnych wspomnień, jakie mógł mieć Mieczysław Fogg – piosenkarz popularny już przed wojną. Ale te nieco mniej dawne? Czyli średniostara anegdota. Dlaczego nie. A może coś zabawnego stanie się jutro? Będzie to wtedy wspomnienie in spe.
Na festiwalu uczelni artystycznych w Nowej Rudzie studenci z Warszawy maszerowali z transparentem „Lepsza NOWA RUDA niż STARA MIŁOSNA” (Stara Miłosna to nazwa podwarszawskiej miejscowości).
No to ja tu jestem nowy. Tu, to znaczy na łamach „Kurka”, ale także w mieście Szczytno, gdzie mieszkam dopiero od sześciu lat. A przedtem?
Jako młody człowiek – licealista, potem student wychowywałem się w Warszawie, przy ulicy Parkowej. Dzisiaj wciąż czytam w prasie o tej ulicy, bowiem na jej końcu, czy może początku, usytuowana jest, szczelnie ogrodzona willa rządowa. W chwili kiedy to piszę, to właśnie do owej willi nie może wprowadzić się nowy premier, bo stary tam ciągle jeszcze zalega.
Ja mieszkałem pod numerem dziewiętnastym, to jest w połowie ulicy. W budynku sąsiednim, pod tym samym numerem żyło kilka prominenckich rodzin, których nazwiska możemy dziś zaliczyć do historycznych. Wśród nich Edward Ochab z żoną i córkami. Były pierwszy sekretarz partii, w owych latach bodajże Przewodniczący Rady Państwa. Mieszkał, zdawałoby się od zawsze, pod numerem dziewiętnastym, a do pracy i z pracy jeździł samochodem z kierowcą – ochroniarzem. Ochrona sztuk jeden!
Ulica Parkowa biegnie równolegle do Belwederskiej, cały czas wzdłuż muru Parku Łazienkowskiego, od dużej ulicy Gagarina, do małej, ale znaczącej uliczki Sulkiewicza. W połowie krzyżuje się z uliczką Lądową. Wzdłuż muru Łazienek rosną duże, piękne drzewa.
Pewnego wieczoru dwaj młodzi ludzie, a konkretnie ja i mój kolega z podwórka Sławek zabawialiśmy się rzucaniem zabytkowym bagnetem w jedno z tych drzew. Akurat vis a vis domu prominenckiego. Było już ciemnawo, rzuty stawały się coraz mniej celne i właściwie mieliśmy dość zabawy. Nagle obok zatrzymał się samochód towarzysza Ochaba. Z wnętrza wyskoczył kierowca – ochroniarz i wyzywając nas szpetnie od gówniarzy odebrał naszą białą broń nakazując, aby rodzice zgłosili się po odbiór militarnego zabytku do Biura Ochrony Rządu.
Ot, wspomnienie jak wspomnienie. Niby nic takiego. Gdzie zatem anegdota, gdzie pointa? Jest i pointa. Kolega mój z podwórka Sławek nazywał się i nazywa do dziś Petelicki. Dzisiaj to znany generał, twórca jednostki specjalnej GROM. To jego rozbroił wówczas prosty funkcjonariusz ochrony rządu. Myślę, że gdyby tenże oficer miał okazję przeczytać owo wspomnienie i przypomnieć sobie incydent sprzed lat, nie posiadałby się z dumy.
Co do Sławka, to zdradzę po plotkarsku, że jako licealista, a później student nosił przezwisko SIWY, z racji bardzo jasnych blond włosów. Już wtedy odznaczał się ogromną siłą i mimo wyjątkowo nobliwego wyglądu (Sławka cechowała skłonność do przesadnej elegancji: biała koszula, krawat, marynareczka z „ciuchów”) budził nabożny respekt wśród meneli dolnego Mokotowa.
Przywołałem we wspomnieniach znane nazwisko. Myślę, że z czasem przypomnę sobie jeszcze kilka, o ile można je będzie połączyć z zabawną anegdotą.
Andrzej Symonowicz
Andrzej Symonowicz ur. 4 grudnia 1945 roku w Toruniu. Od 1946 r. zamieszkały w Warszawie. Ukończył Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej, uzyskując dyplom magistra inżyniera architekta. Podczas studiów współtworzył studencki kabaret STODOŁA. Jest współautorem m.in. budynku hotelu MON (Belwederski) w Warszawie. W latach 70. był przedstawicielem Pracowni Sztuk Plastycznych w Biurze Pełnomocnika Rządu ds. organizacji w USA wystawy Poland Today. Po powrocie ze Stanów Zjednoczonych kierował pracownią wystawienniczą przy Dyrekcji Naczelnej Przedsiębiorstwa Państwowego Pracownie Sztuk Plastycznych. Pod koniec lat 80. realizował zlecenia w ramach wolnego zawodu - m.in. projekty i nadzór nad tworzeniem stoisk na różnego rodzaju międzynarodowych targach w szesnastu krajach świata. Właściciel i założyciel kilku galerii sztuki w Warszawie i Krakowie. Nadal czynny zawodowo jako architekt wnętrz. Na swoim koncie ma także scenariusze i realizacje kampanii reklamowych. Kilkakrotnie współorganizował i dbał o oprawę plastyczną aukcji koni arabskich w Janowie Podlaskim. Od 2002 roku zatrudniony na pół etatu w Muzeum Mazurskim w Szczytnie na stanowisku plastyka - projektanta ekspozycji.